Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Buczków: Przez rok chora Aneta była u więziona w stajni [ZDJĘCIA, WIDEO]

Małgorzata Więcek-Cebula
fot. Małgorzata Więcek-Cebula
Skrajnie wyczerpaną, od kilkunastu tygodni niemytą, zawszoną dziewczynę w niedzielę wieczorem do szpitala przywiozło pogotowie ratunkowe. Lekarzy wezwał jej kuzyn, który wrócił z zagranicy. Widząc co się dzieje, wezwał lekarza. Gdyby nie jego interwencja, nie wiadomo, czy Aneta by przeżyła.

Zarzuty dla matki, która zaniedbywała niepełnosprawną córkę [ZDJĘCIA]

- Dziewczyna była w bardzo złym stanie, to był już ostatni dzwonek, by ją uratować - mówi Elżbieta Potoczek-Bara, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.

Jeszcze w niedzielę policja zatrzymała matkę dziewczyny. Wczoraj prokurator przedstawił Marii P. zarzut znęcania się na córką i doprowadzenia do ciężkiego uszkodzenia jej ciała.

Bo się nie myły...
Buczków to niewielka wioska w gminie Rzezawa (pow. bocheński). To tu, w jednym z gospodarstw ukrytych pod lasem przez ostatni rok rozgrywał się dramat.

24-letnia niepełnosprawna umysłowo dziewczyna mieszkała w stajni razem ze swoją także chorą matką (stan jej zdrowia ma potwierdzić badanie). Trafiła tam ze znajdującego się obok niewielkiego domu, zajmowanego przez rodzinę siostry Marii P. Policja wyjaśnia, jak do tego doszło.

Nam udało się ustalić, że przeniesienie do stajni to prawdopodobnie efekt rodzinnych kłótni. - Aneta ani Maria chodziły brudne i zaniedbane. Nie reagowały na prośby innych domowników. Po kolejnej sugestii, by doprowadziły się do ładu, matka zabrała chorą córkę i poszła z nią do stajni - mówi jedna z sąsiadek.

Do tej stajni pozostali domownicy mieli przynosić obiady, bowiem Maria P. nie gotowała ani dla siebie, ani dla swojej córki.
W stajni 24-latka ze swoją matką mieszkała przez rok. - Matka wychodziła, natomiast tej dziewczyny nie widzieliśmy już bardzo długo - opowiada Józef Smulski, którego dom sąsiaduje bezpośrednio z gospodarstwem rodziny D.

Rok temu Smulscy interweniowali w ich sprawie w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w Rzezawie. - Po tym telefonie tylko oberwaliśmy od nich. Wszyscy z tego domu przestali się nam kłaniać, matka dziewczyny nawet nam groziła - mówi pan Józef.

Urzędnicy w szoku
Smulscy o tym, że Aneta P. trafiła do szpitala, dowiedzieli się z mediów. Byli w szoku. Podobnie jak pracownicy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rzezawie.

- Rok temu byliśmy tam na miejscu, wszystko było w porządku. W kwietniu odwiedziła nas siostra Marii P. Ustaliliśmy, że jeśli nie będzie mogła sobie poradzić z opieką nad siostrą i jej córką, da nam znać, to przeniesiemy je do domu pomocy społecznej - mówi Ewa Longa, pracownica socjalna GOPS w Rzezawie.

Irena D. nie dała jednak znać, ani że są jakieś problemy, ani że dwie kobiety mieszkają w stajni.

Wczoraj odwiedziliśmy dom D. Chcieliśmy zapytać, jak mogło dojść do takiego zaniedbania. - Wyp...cie, ale to już! - wykrzykiwała na podwórku synowa D. Na rozmowę nie chciała się zgodzić ani ona, ani jej mąż. Nie udało się nam porozmawiać też z siostrą Marii P. Młodzi ludzie nas nie wpuścili.

Policja była tu w poniedziałek. Funkcjonariusze dokładnie sfotografowali miejsce, gdzie przez ostatni rok mieszkały obie kobiety.
Zebrali też zeznania od członków rodziny D. na temat Marii i Anety.

Coraz rzadziej wychodziła
Maria nie miała męża, nie pracowała. Ona i jej córka utrzymywały się z rent socjalnych i zasiłków pielęgnacyjnych. W sumie miały do dyspozycji około 1600 złotych. Pieniądze trafiały na konto Marii P., nie wiadomo jednak, kto je wypłacał. Matka Anety zbierała też puszki i oddawała je na złom.

Aneta do 18. roku życia uczyła się Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym, najpierw w Cerekwi pod Bochnią, później w Bochni. Dopóki miała kontakt ze szkołą, nic złego się nie działo, ale gdy sześć lat temu skończyła naukę, już bardzo rzadko wychodziła z domu. Co innego jej matka, która systematycznie odwiedzała znajomych we wsi.

Nawet się nie skarżyła
Lekarze, którzy przyjmowali 24-latkę do szpitala, są zgodni co do tego, że gdyby kobieta przebywała w tych warunkach jeszcze jakiś czas, mogłoby się to skończyć tragicznie.

Gdy trafiła do szpitala, miała anemię, była odwodniona i wyziębiona. Była też brudna, zawszawiona i z głębokimi odleżynami sięgającymi kości. To musiało ją bardzo boleć. Nie skarżyła się jednak ani wtedy, gdy przywiozło ją pogotowie, ani później, gdy zajmowały się nią pielęgniarki. A musiał być to dla niej szok, bo nie była myta ani przebierana co najmniej od kilkunastu tygodni.

Jeszcze w niedzielę Aneta dostała krew. Było to konieczne, ponieważ czekała ją operacja amputacji pośladka i części uda. - Nie mieliśmy wyjścia, to była ostateczność, doszło do martwicy. Pozostawienie tego mogło być zagrożeniem dla jej życia - mówi Zbigniew Kempf, ordynator chirurgii ogólnej i urazowej Szpitala Powiatowego w Bochni.

Leczenie 24-letniej kobiety potrwa jeszcze kilka tygodni. Lekarze nie wiedzą, czy dziewczyna będzie mogła chodzić. Gdy do nich trafiła, była tak wyczerpana, że leżała nieruchomo.

Co będzie z nią dalej? Na pewno nie trafi z powrotem pod opiekę matki, która wczoraj usłyszała zarzut znęcania się nad córką i doprowadzenia do ciężkiego uszczerbku jej ciała. Zdaniem prokuratury, ta sytuacja musiała trwać od roku.

Matka Anety P. złożyła wczoraj wyjaśnienia. Prokurator na razie ich jednak nie ujawnia,musi je bowiem je zweryfikować. Maria P. opuściła już areszt. Sąd zdecydował jednak o zastosowaniu wobec kobiety zakazu kontaktu z córką. Nie może się do niej zbliżać.

O tej tragedii od wczoraj mówi mała wieś. Większość jej mieszkańców jest w szoku. - Nie znałam dobrze tej rodziny, ale nigdy bym nie powiedziała, że coś takiego może się tam wydarzyć. Mieszkali z dala od innych zabudowań - mówi Krystyna Strąk, sołtys Buczkowa.

Policja tam nigdy nie interweniowała.

Zdaniem eksperta. Pomagamy, ale jak ktoś poprosi

Rozmowa z dr. Jerzym Rosińskim, psychologiem społecznym z UJ
Sąsiedzi nie za szybko odpuścili w tej sprawie? To znieczulica?
Nie wtrącali się może dlatego, że w naszym społeczeństwie uważa się, że każdy za siebie odpowiada. Jeśli prośba o pomoc nie jest skierowana wprost, to nikt nie czuje się w obowiązku jej udzielić.

Rodzina Anety rzeczywiście nie prosiła o pomoc, jej matka była wręcz agresywna w stosunku do sąsiadów, ciotka prawdopodobnie okłamała urzędników. Ze wstydu?
Prośba o pomoc to przyznanie się, że człowiek sobie nie radzi. Ciężko pokazać to sąsiadom.

Trudno jednak zrozumieć, jak to możliwe, że informacja o sytuacji Anety nie trafiła do służb.
Ludziom brakuje przekazu, że służby trzeba informować. Sołtys, proboszcz, wójt, powinni dawać jasny sygnał, aby w takich sytuacjach zawiadamiać specjalistów, służby i wymagać od nich reakcji.

Źródło: TVN24, X-News

W stajni znaleziono skrajnie zaniedbaną upośledzoną 24-latkę [ZDJĘCIA]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska