Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kobieta, która trzyma miliardy złotych na nasze zdrowie

Anna Górska
Barbara Bulanowska
Barbara Bulanowska fot. Andrzej Banaś
Przeszła ciężkie chwile, kiedy tuż po studiach humanistycznych została sama, z dwiema maleńkimi córeczkami, bez pracy i pieniędzy. Mówi, że było jej bardzo ciężko. Myślała, że przegrała życie. Ale podniosła się. Zaczęła nowe studia, została specjalistką od zarządzania służbą zdrowia. Z Barbarą Bulanowską, dyrektorką małopolskiego Narodowego Funduszu Zdrowia, która zarządza rocznie ponad 5 miliardami złotych - rozmawia Anna Górska.

Dyrektor Narodowego Funduszu Zdrowia korzysta z publicznej służby zdrowia?
Szczerze mówiąc, nie mam kłopotów ze zdrowiem, więc ostatnio nie korzystałam.

Dzieci?
Gdy córki idą do lekarza to on nie wie, że są one córkami dyrektorki NFZ. W zakładach opieki zdrowotnej moja rodzina zatem doświadcza zdarzeń tych dobrych i tych gorszych, tak jak każdy. Czasami ze zdumieniem słuchałam, jakie informacje były im przekazywane.

Jakiś przykład?
Kiedyś z mamą udałam się do szpitalnego oddziału ratunkowego. Byłam zdumiona, gdy dowiedziałam się, że starsza, ponadosiemdziesięcioletnia osoba, bezradna, z rozbitą głową nie może być przyjęta, bo to nie jej rejon. A przecież nie mamy żadnej rejonizacji. Byłam zbulwersowana.

Interweniowała Pani?
Oczywiście, poprosiłam o podstawę prawną, zgodnie z którą nas chciano odesłać. Było mi przykro, bo wiedziałam: gdyby jakakolwiek osoba, szczególnie starsza, tam poszła, byłaby zagubiona i nie potrafiłaby zawalczyć o swoje prawa. Zdarzyło się to pięć lat temu. Od tego czasu organizowaliśmy szkolenia dla rejestratorek z zakresu praw pacjenta, nawiązaliśmy współpracę z organizacjami działającymi na rzecz pacjentów. Mam nadzieję, że takie sytuacje są coraz rzadsze.

Mamę ostatecznie przyjęto?
Tak.

Panią rozpoznano?
Nie, i uprzedzę kolejne pytanie: nie przedstawiłam się, kim jestem.

Nie ma Pani czasem poczucia przegranej? Doświadczenia znajomych, krewnych, którzy korzystają z publicznej służby zdrowia, są najczęściej jednak przykre.
Niekoniecznie, są też słowa uznania dla zmieniających się standardów funkcjonowania szpitali, poradni. Zgodzi się pani, że wiele się zmienia na dobre. Dlatego z dystansem podchodzę zarówno do negatywnych, jak pozytywnych informacji. Prawda tkwi pośrodku.

Wiele się zmienia, ale powoli…
Takie zmiany o charakterze systemowym to skomplikowany i długotrwały proces. O jakości służby zdrowia niekoniecznie świadczy piękny budynek, w środku są ludzie, od których zależy najwięcej. Gest zainteresowania, współczucia, uśmiech są dla pacjenta równie, o ile nie więcej, ważne jak piękne budynki.

No właśnie.
Gdy dowiaduję się o negatywnym zdarzeniu, szybko myślę - czy jest ono związane z pracą instytucji, którą zarządzam. Jestem tylko człowiekiem, dlatego tak jak każdy, szczególnie w okresach presji i wobec niesprawiedliwych oskarżeń czasem mam poczucie zwątpienia, wypalenia. Równocześnie jednak jestem "wieczną optymistką", wierzę, że niezależnie od przeciwności trzeba iść do przodu. Widzi pani, ja jestem pracowitą osobą, wszystkie decyzje, które podejmuję, często trudne, obciążające, są dobrze przemyślane. Gdy pojawia się kryzys, mobilizuję się, nawet choćbym miała pracować niemal "na okrągło", nie poddaję się.

Pracująca na okrągło dyrektorka ma czas na nienaganny strój fryzurę, makijaż?
Przecież każda kobieta lubi o siebie dbać! Ale stanowisko też ma znaczenie - staram się okazać szacunek ludziom, z którymi współpracuję. Nie ukrywam, jednak że pozwalam sobie i na luz. Jak mam dni wewnętrzne, czyli takie, gdy nie mam umówionych gości, przychodzę do pracy w spodniach i sweterku. Zamiast obcasów - nawet adidasy, a zdarza się, że pozwalam sobie w gabinecie pochodzić i boso.

Po całym dniu na obcasach?
Zgadza się. Lubię wysokie obcasy, a nawet koturny. Bo jestem niska.

Niskim trudniej jest się przebić?
Musimy cały czas zadzierać głowę i patrzeć z dołu na tych ważnych ludzi a szczególnie wysokich mężczyzn. To czasami deprymujące. Gdy budowano szpital im. L. Rydygiera w Krakowie, kierowałam w nim działem organizacyjnym, moimi podwładnymi byli także wysocy panowie. Żebym nie musiała cały czas zadzierać głowy, prosiłam aby usiedli, sama stałam. Wtedy na nich wszystkich patrzyłam z góry (śmiech).

Mężczyźni dominują i teraz w pracy Pani.
Żyję głównie w męskim świecie, choć i to powoli się zmienia.

Z kim Pani łatwiej się rozmawia, rozwiązuje spory: z mężczyznami czy kobietami?
Nie robiłabym takich podziałów, najłatwiej mi się współpracuje a także spiera po prostu z mądrymi ludźmi, bez osobistych kompleksów, mających za cel rozwiązanie problemu, a nie zaistnienie.

Panowie dyrektorzy kokietują Panią?
Nie, to płaszczyzna bardziej profesjonalna. Niektórych przecież znam wiele lat. Jednych nawet bardzo lubię prywatnie, przyjaźnimy się. Ale panowie wiedzą, że rozdzielam sprawy osobiste od zawodowych.

Ale ciężko odmawia się znajomym i zaprzyjaźnionym osobom. Musiała Pani nauczyć się twardo mówić "nie"?
Dla mnie to była oczywistość od samego początku. Tak jestem wychowana. Poza tym, to kwestia przejrzystości podejmowania decyzji, mojej pracy: nie dzielę pieniędzy własnych, tylko publiczne. Dlatego dla mnie to nigdy nie stanowiło problemu.

Ale niektórzy na pewno byli rozczarowani.
Oczywiście. Na samym początku słyszałam te teksty: jesteś koleżanką i tu mi nie pomożesz? Ale podkreślam, mam do czynienia z ludźmi na wysokim poziomie, którzy rozumieją, że należy rozdzielić prywatne relacje i służbowe.

Zaakceptowano to?
Nie mieli innego wyjścia. Tę przejrzystość, jednoznaczność zasad pracy w Funduszu wyraźnie widać. Zawsze wyjaśniam, z czego wynika kontrakt: wydaję zarządzenie, w którym dokładnie są opisane zasady naliczania nowych umów, są one przesyłane drogą elektroniczną do świadczeniodawców, mogą zatem je przeczytać, policzyć, przeanalizować.

Wielu dyrektorów szpitali krytykuje Panią , ale w dniu imienin Barbary z samego rana pojawiają się z kwiatkami. Co Pani wtedy myśli?
Krytyka krytyce nierówna. Jeśli dyrektor krytykuje, ale robi to w sposób kulturalny, merytoryczny i uzasadniony - nie mam do niego żadnych pretensji. Każdy ma prawo do wyrażania opinii, wypowiadania się. Naprawdę nie obrażam się na osoby, które mają odmienne zdanie. Ja szanuję tych, którzy mają własne zdanie i kręgosłup. Sama taka jestem. Natomiast jeżeli ktoś stawia zarzuty o charakterze demagogicznym, wykorzystuje pacjentów do osiągania korzyści, dyskredytuje człowieka i instytucję, poniża, obraża - ja to pamiętam. Wybaczam, ale pamiętam.

I co Pani robi, gdy przychodzi taka osoba z kwiatami 4 grudnia?
Nauczyłam się, że w życiu są wzloty i upadki, nikt nie jest idealny. Myślę sobie wtedy, że człowiek jest ułomny. Ja osobiście nie robię takich rzeczy. Jak mam żal do kogoś, mówię o tym prosto w oczy. Wielokroć słyszałam narzekania, jak to źle dzieje się w szpitalu przez mały kontrakt NFZ, a okazywało się, że te same zakłady mają niewykonania - czyli nie wykorzystują w całości pieniędzy im przyznanych. Trzeba jasno i uczciwe powiedzieć, że są różne powody kłopotów w systemie. NFZ nie jest odpowiedzialny za wszystkie grzechy i problemy w służbie zdrowia.

Pani jest nieufną osobą, prawda?
Zgadza się.

To życie nauczyło, czy osobie trzymającej władzę i dużą kasę, wręcz wypada uważać na każdym kroku?
Życie mnie nauczyło. Byłam ufna, powiedziałbym, że wręcz naiwna. A potem, po wielokroć, miałam poczucie zawodu, ponieważ osoby, którym ufałam, chciały wykorzystać moje kompetencje do swoich celów, potraktować instrumentalnie. Gorycz przegranej jest w takiej sytuacji ogromna, dlatego teraz od nikogo nie oczekuję, że dla mnie będzie specjalnie dobry, lojalny. Często jednak ktoś mnie pozytywnie zaskakuje, i wtedy jest wielka radość i poczucie, że otaczają mnie głównie dobrzy ludzie. Ale, jak każdy, mogą mieć ułomności, pamiętam o tym i nie czuję się w trudnych chwilach rozczarowana. Taki jest świat.

Kilka lat temu Pani uczestniczyła w telewizyjnym talk show...
Chodzi o program Ewy Drzyzgi?

Zdecydowała się Pani wtedy na dużą szczerość, opowiadając o tym, jak to zostawił Panią mąż z malutkimi dziećmi.
W życiu bym nie zdecydowała się na udział w programie, gdyby w jego produkcji nie uczestniczyła moja koleżanka z klasy. Nie znoszę uczuciowego ekshibicjonizmu, prób zwrócenia na siebie uwagi poprzez publiczne opowiadanie o prywatnych sprawach.

A jednak Pani wystąpiła.
Ten odcinek miał nieco odmienny charakter, bohaterami tego talk show były kobiety sukcesu. Osiągnęły to, co osiągnęły, dzięki sobie, samozaparciu, charakterowi, pracy. Koleżanka mnie przekonała do udziału. Powiedziała: jesteś na takiej pozycji, że możesz powiedzieć kobietom dobre słowa, one potrzebują takiej otuchy od tych, którym się udało. Nigdy nie podnosiłam tego tematu poza tą jedną sytuacją.

Bo wstyd?
Pomijam te kwestie nie dlatego, że się wstydzę, ja po prostu nie znoszę litości, ma ona w sobie komponentę protekcjonalizmu. Ktoś, kto okazuje litość, pokazuje, że czuje się lepszy. Tak jak wiele kobiet, znalazłam się w trudnej sytuacji. Każdemu to może się wydarzyć. Niemal od początku wychowywałam sama obydwie córki. Byłam młodą kobietą i było mi ciężko. Bardzo.

Gdzie Pani wtedy pracowała?
Nigdzie! Byłam po studiach humanistycznych. Zamierzałam pisać doktorat u wybitnej intelektualistki - prof. Marii Podrazy-Kwiatkowskiej o symbolu w dramacie okresu Młodej Polski.

Z doktoratem trzeba było się pożegnać?
Nagle zostałam sama. Starsza córka miała kilkanaście miesięcy, druga dopiero się urodziła. Woziłam je w wózeczku dla bliźniaków.

Sama…
To był mój ogromny życiowy dramat.

Co było wtedy najtrudniejsze dla Pani?
Chyba poczucie osaczenia. Z jednej strony miałam świadomość wielkiego osamotnienia, cierpienia związanego ze stratą, z drugiej wiedziałam, że załamały się moje życiowe plany, ambicje, marzenia. Byłam bez pracy, bez środków do życia. Mówię to dlatego, bo jest dużo kobiet, którym się wydaje, że w takim momencie życie jest przegrane. Też tak myślałam.

Musiała Pani przestawić życie na całkiem inne tory?
Z osoby, która funkcjonowała w świecie filozofii, literatury, sztuki, zrobiłam się kobietą, która musiała podporządkować życie utrzymaniu rodziny. Pomagała mi mama. Gdyby nie ona, nie mogłabym zacząć kolejnych studiów, rozpocząć pracy. Dzieci woziłam do żłobka.

Książki poszły w kąt?
Najpierw minął szok, a potem usiadłam przy stole i zaczęłam myśleć, co dalej robić. Moje wykształcenie nie pozwalało mi na utrzymanie rodziny. Na ówczesnej Akademii Ekonomicznej rozpoczęły się studia MBA kształcących przyszłych menedżerów. Chciałam je rozpocząć, ale były płatne, nie stać mnie było. Wybrałam Szkołę Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ.

Skąd teatrologowi przyszło to do głowy?
Mama była lekarzem, ciocia profesorem zwyczajnym ekonomii. W domu dyskutowano o zarządzaniu, polityce zdrowotnej. Temat nie był mi obcy.

No i sama Pani była pacjentką.
Lepiej tego nie wspominać.

Dlaczego?
Ponad 20 lat temu spotkałam się z dramatem publicznej służby zdrowia, gdy rodziłam. Nie ma do czego wracać.

Chciała Pani to zmienić, idąc do Szkoły Zdrowia Publicznego?
Byłam idealistką, bo wtedy wydawało się, że wszystko można zmienić i to szybko. Okazało się, że problem jest dużo poważniejszy i bardziej skomplikowany.

Jak Pani wspomina te studia?
Ciężko było. Tam wybierali się prawie sami lekarze, ekonomiści, prawnicy.I ja, absolwentka studiów humanistycznych. Patrzyli na mnie z przymrużeniem oka. Ktoś mnie zapytał, po co wybrałam Szkołę Zdrowia Publicznego. Odpowiedziałam, że po to, by zostać dyrektorem szpitala. Wszyscy koledzy roześmieli się. Gremialnie.

Nie wierzyli w Panią, ale Pani była pewna swoich sił?
Ależ skąd. Nie wierzyłam w siebie. Ale byłam zmotywowana, bo musiałam pracować dla dzieci. Przełamywałam lęki, poczucie niższej wartości. Jeszcze długo, po studiach, oraz po kolejnych studiach podyplomowych, ukończonych tym razem w Warszawie z zakresu kontroli wewnętrznej, wykorzystywano to moje pierwotne wykształcenie. Tak po prostu, żeby dyskredytować. Jednak tak w życiu bywa, że ludzie, w których nikt nie wierzy, mają najwięcej uporu w dążeniu do celu.

Często kobiety " po przejściach" są mocniejsze i wiele osiągają w życiu. Zgadza się Pani z tą obserwacją?
Oczywiście, że się zgadzam. A wszystkim kobietom, które samodzielnie, a zarazem samotnie, wychowują dzieci mogę powiedzieć: wszystko mija. Po złych czasach przychodzą dobre, gorycz smutku słodzi pigułka szczęścia, miłości dzieci, satysfakcji, jak dorastają. Najgorsze chwile, kiedy się wydaje, że nie ma już wyjścia, trzeba po prostu przeczekać. Byle nie w łóżku pod kołdrą!

Pani jak je przeczekała?
Znajdowałam dla siebie najpierw malutkie, potem coraz bardziej ambitne cele i starałam się je realizować. Nie wyszło? Trudno, kolejnym razem będzie lepiej. Byle nie zamknąć się w sobie. I jeszcze jedno, koniecznie trzeba marzyć. Marzenia są częścią mojego życia, bez nich życie jest smutne. Wiele osób zadaje mi pytania, jak ja sobie radzę ze stresem na takim stanowisku, presją, atmosferą walki o pieniądze, niesprawiedliwymi oskarżeniami, konkursami, miliardami złotych i tysiącami kontraktów. Odpowiadam, cytując filozofa: "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni". Nie miałam wcale łatwej drogi zawodowej: żadnego stanowiska nie dostałam na tak zwane "piękne oczy". Musiałam wygrać konkursy, żeby je uzyskać, a potem ciężko pracować, żeby zdobyć zaufanie przełożonych i podwładnych.

Praca jest dziś dla Pani najważniejsza?
Nie, najważniejsze dla mnie są córki. W imię naszego dobra, zrezygnowałam ze stanowiska w Ministerstwie Zdrowia. Nikt mnie stamtąd nie wyrzucał. Wiedziałam, że w Warszawie będą nieszczęśliwe i wróciłam do Krakowa, ale nigdy nie traktowałam tej decyzji w kategoriach poświęcenia. Tak musiało być. Denerwują mnie jednak osoby, które lekkomyślnie mówią, że praca nie jest ważna w życiu człowieka.

Nie żałuje Pani powrotu do Krakowa?
Nie. Nigdy nie oglądam się za siebie. To prowadzi do absurdalnych przemyśleń, rozdrapywania, co by było, gdyby…

Jest Pani typem pracoholika?
Miałam kłopoty z tym, by przestać myśleć w domu o pracy, a gdy wybierałam się na urlop, to byłam cały czas pod telefonem. Ale ostatnio udało się spędzić urlop bez odbierania telefonów. Zaszyłam się w górach, w bacówce, gdzie nie ma zasięgu. Trzeba było wejść na górkę, by móc zadzwonić i odebrać. I to ja decydowałam, kiedy wchodzić na tę górkę.

Ale repertuar krakowskich teatrów dyrektor NFZ nadal zna na pamięć?
(śmiech). A właśnie nie. Teraz bardziej preferuję muzea, malarstwo, architekturę. Najważniejsza jest poezja. Zwłaszcza Miłosz - pomagał mi od zawsze. Czytałam go w nocy, gdy dzieci spały. Jest taki wiersz- dla mnie niezwykle ważny, pod tytułem "Bez powodu". Czytałam go tyle razy, w najtrudniejszych chwilach, w końcu nauczyłam się na pamięć.
Niech spłynie
błogosławieństwo na życie
połamane
Żeby została radość
Tam gdzie nie ma powodu.
Pięknością przejęty żywą
Wieczną wiosną w zenicie
Ulatuję nad siebie
Zrozpaczonego
Jaka to cierpka siła
Ile dzięków czynienia
Za to że otrzymane
Wtedy kiedy stracone

Co to jest NFZ?
Narodowy Fundusz Zdrowia wypełnia w systemie opieki zdrowotnej funkcję płatnika: ze środków pochodzących z obowiązkowych składek ubezpieczenia zdrowotnego, NFZ finansuje świadczenia zdrowotne udzielane ubezpieczonym i refunduje leki.

Rządzą prezes i i dyrektorzy
Głównymi organami NFZ są Rada i prezes Funduszu, a także rady oddziałów wojewódzkich Funduszu i ich dyrektorzy. 10-osobową Radę Funduszu powołuje premier na 5-letnią kadencję. W 2011 roku przychody NFZ wyniosły 60 mld 723,2 mln zł. Zatrudnienie w przeliczeniu na pełne etaty 4 963 osoby, średnie miesięczne wynagrodzenie brutto 5 023 zł

Dyrektor małopolskiego NFZ
Barbara Bulanowska jest dyrektorem NFZ w Małopolsce od 2009 r. Zarządza budżetem w wysokości 5,3 mld zł. Wcześniej była szefem Małopolskiego Centrum Rehabilitacji Dzieci w Radziszowie. W latach 2000-2001 radca ministra, twórca i pierwszy dyrektor Departamentu Nadzoru i Kontroli w Ministerstwie Zdrowia. Krakowianka, absolwentka V LO i wydziału filologicznego UJ.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska