18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodniarze skazani na śmierć: Sylweriusz Zdanowicz, zabójca milicjantów

Artur Drożdżak
Oskarżony Sylweriusz Zdanowicz  na sali sądowej krakowskiego sądu. Elegancki, dobrze ubrany, szarmancki. Do końca nie przyznawał się do winy
Oskarżony Sylweriusz Zdanowicz na sali sądowej krakowskiego sądu. Elegancki, dobrze ubrany, szarmancki. Do końca nie przyznawał się do winy archiwum
Sylweriusz Zdanowicz na swój proces przez Sądem Wojewódzkim w Krakowie włożył wytworny czarny garnitur, kamizelkę i dobry, markowy krawat. Był elegancki i z szacunkiem odnosił się do wszystkich sędziów. Mówił spokojnie, ważył każde słowo i nie przyznawał się do winy, czyli do zabicia dwóch tarnowskich milicjantów. Opowiadał, że to nie on do nich strzelał.

Jego życie to była równia pochyła, staczanie się na dno. Na świat przyszedł w Brwinowie pod Warszawą, tuż przed początkiem II wojny światowej. Rodzice prowadzili skromny biznes, ojciec dorabiał w spółdzielni. Gdy się rozwiedli, ich syn trafił do sierocińca. Matka zabrała go stamtąd dopiero w 1950 r. Ukończył podstawówkę, potem chodził do liceum w Grodzisku Mazowieckim, ale powtarzał klasę. Został skreślony z listy uczniów za wagary i fatalne stopnie.
- Zdolny, inteligentny, ale leń- mówili o nim nauczyciele.

Pierwsze wyroki

Już w LO zaczął schodzić na złą drogę. Okradał kolegów ze szkoły i dwa razy włamał się do szkolnej kancelarii. Decyzją sądu miał być umieszczony w poprawczaku, ale karę warunkowo zawieszono. Na moment wyszedł na prostą i zaczął przyuczać się do zawodu ślusarza w Elektromedycznej Spółdzielni Pracy w Warszawie. Po czterech miesiącach zniknął.

Z kolegą zrobił skok na magazyn broni Powiatowego Zarządu Ligi Przyjaciół Żołnierza w Grodzisku. Zabrali cztery karabinki, amunicję. Uciekał z domu, włóczył się po melinach, potem miał na koncie kolejny skok na szkołę, z której ukradł wiatrówki i amunicję. Dalej poszło już łatwo: 8 włamań i kradzieże kościelnych puszek z parafii w Brwinowie, Milanówku i Podkowie Leśnej. Okradał kioski "Ruchu", korzystając z okazji zabrał dwa motocykle, a ze szkoły w Grodzisku wziął blankiety legitymacji szkolnych i wpisał tam fałszywe dane: Andrzej Olszewski. Tym dokumentem przedstawiał się funkcjonariuszom MO. Wpadł po skoku na sklep odzieżowy w Pruszkowie. Wyrok? Trzy lata więzienia, odbył go w zakładzie karnym dla młodocianych w Sztumie. Wyszedł przed terminem, gdy miał ledwie 20 lat. Za kratkami zdążył skończyć dwie klasy szkoły zawodowej i to z dobrymi ocenami. Będąc na wolności,wrócił na przestępczy szlak. Włamania, kradzieże i nowy wyrok - trzy lata odsiadki.

Uciekinier ze Strzelc

W zakładzie karnym pracował w więziennej gazetce i podobno pisał całkiem ciekawe teksty. Po wyjściu zanotował kolejną wpadkę, bo okradł pasażera w pociągu. Wyrok - 3 lata więzienia. Trafił wtedy do Ośrodka Pracy Więziennej w Strzelcach Opolskich, ciężko pracował w kamieniołomach. Poznał włamywacza Ryszarda Ch. To spotkanie zmieniło jego dotychczasowe życie.
- Planuję ucieczkę. Idziesz ze mną ? - zapytał Ryszarda Ch. Ten jednak odmówił, bo właśnie kończyła mu się kara. Był wrzesień 1963 r. Zdanowicz na wolność miał wyjść dopiero w 1966 r. W październiku udało mu się jednak zbiec z kamieniołomów.

Po ucieczce szybko odezwał się do dawnego kumpla spod celi. Umówili się z Ryszardem Ch. na spotkanie w Warszawie. Tu Zdanowicz współpracował z szajką miejscowych waluciarzy. Raz wykorzystał okazję i ukradł milicjantowi pistolet kal 7,62. Nosił go zawsze ze sobą w wewnętrznej kieszeni, w nocy broń chował pod poduszką. Dopiero wtedy zasypiał kamiennym snem. Z Ryszardem Ch. obrobili sklep, Zdanowicz strzelał wtedy na wiwat z radości, bawił się, żył pełną gębą. Pewnego dnia na ul. Brackiej w stolicy wdał się w scysję z grupą studentów Politechniki. Niespodziewanie dla wszystkich wyciągnął wtedy broń i strzelił do młodych ludzi cztery razy. Jeden z pocisków zranił studenta w nogę. Na odgłos strzałów podjechał radiowóz, wtedy Zdanowicz rzucił się do ucieczki.

Na Alejach Jerozolimskich dopadł go kapral Piotr K. Zdanowicz strzelił do niego, ale nie trafił. Udało mu się zmylić pościg i wsiąść do pociągu do Katowic. Tam balował, obdarowywał kobiety prezentami z włamań, szastał gotówką. Dawał paniom pończochy, kawę, słodycze. Ryszard Ch. zdobył dla niego fałszywe dokumenty. Po raz kolejny Zdanowicz zmienił tożsamość.

Skok na kiosk w Tarnowie

Niedługo później jeden z kolegów namówił Zdanowicza i Ryszarda Ch. do napadu na bogatego mieszkańca Radłowa w Małopolsce. Pociągiem pojechali do Tarnowa, był początek listopada 1963 r. Skok zaplanowali w niedzielę, gdy mężczyzna będzie w kościele na mszy św. W sobotę, w przeddzień napadu, kręcili się koło kiosku w Tarnowie, niedaleko dworca PKS. Ryszard Ch. stał na czatach, Zdanowicz dokonał włamania i zabrał drobiazgi: zapałki, papierosy, portmonetkę, żyletki. Nie wiedział, że przypadkowy świadek widział jego skok i zawiadomił milicję.

Radiowóz podjechał cichutko. W środku było trzech funkcjonariuszy. Za kółkiem siedział Adam M., obok niego Stanisław D., z tyłu Jan Ch. Jako przypadkowy pasażer podróżował z nimi Stanisław T. Mężczyzna wracał od narzeczonej, szedł w kierunku centrum Tarnowa, więc nadzwyczaj uprzejmi milicjanci postanowili go podwieźć, bo mocno padało. Przejechali ledwie 100 metrów, gdy dostali informację o włamaniu do pobliskiego kiosku. Po chwili byli na miejscu przestępstwa. Tam zauważyli Sylweriusza Zdanowicza i Ryszarda Ch., wylegitymowali ich i zabrali im dowody osobiste.

Błędy milicjantów

Tu popełnili pierwszy błąd, który kosztował ich życie. Nie zrewidowali zatrzymanych mężczyzn. Jeden z funkcjonariuszy, Jan Ch., wysiadł z auta i został przy obrabowanym kiosku, by jak to określano w żargonie milicyjnym z tamtych lat "zabezpieczyć miejsce włamania". To go uratowało. Zdanowicz i Ryszard Ch. siedzieli w radiowozie z tyłu za milicjantami obok przypadkowego pasażera Stanisława T. On stał się mimo woli głównym świadkiem tragedii i opowiedział potem przebieg wydarzeń.

Radiowóz powoli ruszył w kierunku komendy. Zdanowicz zaraz poprosił o postój, bo było mu niedobrze. - Będę wymiotował - zagroził. Milicjanci nie zgodzili się zatrzymać auta. Mówili, że udzielą mu pomocy już na komendzie. Sierżant Stanisław D. obrócił się do tyłu, poświecił latarką w oczy pasażerom. Coś podejrzewał, bo poprosił włamywaczy, by wyciągnęli ręce przed siebie. Chciał ich skuć kajdankami. Zdanowicz bronił się, że boli go prawa ręka i podał do skucia lewą dłoń. To był drugi, niewybaczalny błąd milicjantów. Kajdanki zostały założone na prawą rękę Ryszarda Ch. i lewą Zdanowicza. On korzystając z nieuwagi funkcjonariuszy sięgnął po swoją ukrytą broń i strzelił cztery razy. Dwa pociski trafiły kierowcę, dwa kolejne jego kompana. Zdanowicz chciał jeszcze zlikwidować przypadkowego świadka zbrodni, ale zaciął mu się pistolet. To uratowało życie Stanisławowi T.

Włamywacze rzucili się do ucieczki, cały czas byli skuci. Zdążyli jeszcze zabrać broń służbową zabitemu Stanisławowi D. W pewnej chwili chcieli wrócić do radiowozu, bo Zdanowicz przypomniał sobie, że zostawił w nim swój kapelusz, rzeczy z włamania i kamizelkę, w której były jego zdjęcia. Po kilku krokach zrezygnował z tego planu, bo z daleka zauważył, że wokół radiowozu zgromadzili się ludzie. Na miejscu zbrodni szybko pojawili się kolejni funkcjonariusze MO. Znaleziono zdjęcia Zdanowicza, a świadek Stanisław T. rozpoznał go bez wahania. Odkryto łuski z broni. Szybko okazało się, że wystrzelono je z pistoletu skradzionego miesiąc wcześniej milicjantowi w Warszawie.

Pościg za zabójcami

Pościg nabrał tempa. Zdanowicz i Ryszard Ch. zmęczeni i głodni dotarli do Pleśnej, szli polami, ukrywali się. - Popsuł się nam motor, potrzebujemy piłki do metalu - kłamali w rozmowie z przygodnym gospodarzem. Cały czas chcieli się pozbyć kajdanek. Rolnik dał im piłkę, wtedy zdjęli kłopotliwe "ozdoby" z dłoni. Brudni, zmęczeni, nieogoleni grali w marynarza, kto ma iść do sklepu i prosić o jedzenie. Padło na Ryszarda Ch. Przyniósł kilka bułek, więc powędrowali dalej.
W Zagórzanach włamali się do sklepu GS, zjedli do syta: czekoladę, konserwy, chleb, popili wódką. Mieli plan, by dostać się do Rzeszowa, a potem do Warszawy. W gazecie znaleźli zdjęcie Zdanowicza jako podejrzanego o zastrzelenie milicjantów.
Skutecznie wymykali się z obławy prawie dwa tygodnie. W końcu wpadli w ręce patrolu MO i poddali się po wymianie ognia. W 1963 r. w telewizji i gazetach pokazano zdjęcia zatrzymanego Zdanowicza. Miał wtedy 24 lata, ale okrzyknięto go wrogiem publicznym nr 1.

Proces w Krakowie

13 stycznia 1964 r. przed krakowskim sądem rozpoczął się proces. Zdanowicz bronił się. Mówił, że to nie on strzelał, a wspólnik. Wykluczył to specjalny eksperyment przeprowadzony w radiowozie i zeznania głównego świadka Stanisława T. Prokurator przekonywał w mowie oskarżycielskiej, że "po zdobyciu pistoletu Zdanowicz przekształcił się ze złodzieja włamywacza w groźnego bandytę mordercę". Mówił też o nim, że to "nieprzeciętny przestępca, którego działalność objęła aż cztery województwa", a w stronę niewinnych milicjantów "oddał skrytobójcze strzały w plecy".
W ostatnim słowie Zdanowicz powiedział, że "to trudne dzieciństwo uczyniło z niego bandytę". 18 stycznia 1964 r. zapadł wyrok - kara śmierci dla Sylweriusza Zdanowicza. Wyrok został wykonany.

Szczegółowa instrukcja wykonywania kary śmierci

Oto wyciąg z odtajnionej po 1989 r. instrukcji z 15 czerwca 1971 r. w sprawie wykonywania kary śmierci. Wydawanie i wykonywanie wszelkich zarządzeń dotyczących przygotowania wykonania kary śmierci powinno odbywać się w całkowitej tajemnicy w sposób nie nasuwający przypuszczeń co do ich celu, zarówno przed niewtajemniczonymi funkcjonariuszami Służby Więziennej, jak i przed ogółem skazanych. W żadnym przypadku o tych przygotowaniach nie może być poinformowany skazany (art.3). Po stwierdzeniu przez prokuratora nadzorującego wykonanie kary śmierci braku przeszkód umożliwiających wykonanie tej kary naczelnik wydaje polecenie sprowadzenia skazanego pod ochroną do odpowiedniego pomieszczenia, które w miarę możliwości powinno się znajdować w pobliżu miejsca wykonania kary. Sprowadzenie skazanego z celi, w której był osadzony, powinno nastąpić w sposób nie dający podstaw do przypuszczeń, że chodzi o wykonanie kary śmierci. (art. 7). Po wprowadzeniu skazanego do pomieszczenia, o którym mowa w art. 7, prokurator nadzorujący wykonanie kary śmierci dokonuje sprawdzenia danych osobowych i tożsamości skazanego, a następnie odczytuje mu wyrok, którym orzeczono karę śmierci i decyzję Rady Państwa, że nie skorzystano z prawa łaski, czego wszyscy obecni wysłuchują stojąc. Następnie naczelnik zapytuje skazanego o jego ostatnie życzenia i czy chce skorzystać z posługi religijnej. Ostatnie życzenia skazanego powinny być w miarę możliwości uwzględnione, w szczególności jeśli nie powoduje to wstrzymania wykonania kary śmierci na czas dłuższy niż godzinę oraz nie narusza zasad moralności, przyzwoitości lub powagi chwili albo nie powoduje zmniejszenia jego poczytalności. Skazany na własną prośbę może otrzymać od lekarza środek uspokajający (art.8). Przed pomieszczeniem, gdzie ma być wykonana kara śmierci oczekujący tam wykonawcy tej kary zawiązują skazanemu oczy, wprowadzają go do tego pomieszczenia i przez powieszenie wykonują karę śmierci (art. 10). W czasie wykonywania obowiązków wykonawcy kary śmierci powinni być ubrani w służbowe czarne, dwurzędowe garnitury, czarne trzewiki, skarpetki, białe koszule z czarnymi krawatami oraz białe, skórzane rękawiczki. Mogą posiadać na twarzach wykonane z czarnego materiału maski. Ich imiona i nazwiska powinny być zachowane w tajemnicy. W czasie wykonywania kary śmierci nie wolno pozostawiać skazanego samotnie lub pod zbyt szczupłą ochroną. Jeśli zachodzi potrzeba, na czas całego wykonania kary mogą być skazanemu założone kajdany. Kajdany zakłada się skazanemu zawsze po spełnieniu ostatnich życzeń (art.11). Ciało skazanego powinno być w pozycji wiszącej przez czas co najmniej 20 minut, po czym lekarz stwierdza, czy zgon skazanego nastąpił. W pomieszczeniu, w którym wykonano karę śmierci, do czasu stwierdzenia zgonu powinna panować cisza (art.12). Po stwierdzeniu przez lekarza zgonu skazanego, zdjęciu ciała i włożeniu do trumny naczelnik wydaje zarządzenia o postępowaniu ze zwłokami osób straconych na podstawie wyroku, którym orzeczono karę śmierci (art. 13).

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska