Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przestała się odzywać, bo się jąkała. Nie mówiła przez 16 lat

Katarzyna Janiszewska
Anna Hetman
Anna Hetman fot. Joanna Urbaniec
Przez większość swojego życia Ania nie mówiła. Przestała się odzywać, bo wstydziła się jąkania. Za to teraz gada bez przerwy. Chociaż to w jej przypadku złe określenie. Ona pięknie mówi: płynnie, wyraźnie, bez pośpiechu, a jej spokój udziela się innym. Na kursie Nowej Mowy Anna dostała nowe życie - pisze Katarzyna Janiszewska.

Pierwsze zdanie, jakie Anka wypowiedziała, gdy zaczęła życie po raz drugi, brzmiało dokładnie tak: "Dzień dobry, po ile są banany? ".

Tylko że wypowiedziane w zwolnionym tempie, a więc "Dzieeeń dooobry, pooo iiile... " i tak dalej, dwie sylaby - na kciuku i środkowym palcu - przeciągnięte. Poczuła wewnętrzny spokój. I, co może komuś wydawać się śmieszne, gdy wyszła z warzywniaka, aż podskakiwała, tak jej było lekko na sercu i radośnie.

Niewypowiedziane myśli
Kiedy człowiek nie może wypowiedzieć swoich myśli, to jest po prostu okropne uczucie. Jakby był uwięziony w klatce. Najpierw go to złości, frustruje, męczy się i męczy, na końcu przychodzi zniechęcenie.

Ania wcześnie zaczęła mówić i mówiła płynnie. To się stało, kiedy miała trzy latka. Jednego dnia położyła się spać. A gdy wstała rano, nic nie mogła powiedzieć. Tak po prostu, nagle przestała umieć mówić. Chciała powiedzieć: chleb, ale z jej ust wydobywało się tylko "chchch".

Mama w pierwszej chwili pomyślała, że to dziecięce wygłupy. Później, że może to chwilowe, że przejdzie. Ale nie przeszło przez 16 lat.

Szara myszka
Koszmar, jaki przeżyła, jest stopniowalny i Ania stopniuje go szkołami.

Podstawówka. Tu było jeszcze znośnie. Miała przy sobie siostrę bliźniaczkę, z którą różnią się jak woda i ogień. Ania nieśmiała, nie zaprzyjaźniała się z rówieśnikami, zamknięta w sobie. Bała się ludzi, unikała ich. Była smutną, szarą myszką. Za to Agnieszka żywiołowa, spontaniczna, dynamiczna. Opiekowała się siostrą, wspierała, stawała w jej obronie.

Ania nigdy sama nie zgłaszała się do odpowiedzi. Chociaż wiedziała, bo przecież się uczyła. - Jak słyszałam swoje imię wywoływane do odpowiedzi, moje ciało zaczynało dygotać - wspomina. - Czułam niesamowity wstyd. A serce, serce, to myślałam, że mi zaraz wyskoczy z piersi. No i tak stałam pod tablicą i próbowałam coś wydukać. Nauczyciele słuchali, ale tak jakoś...

Dlaczego ja?
Gimnazjum. W gimnazjum było już gorzej. Rówieśnicy dokuczali Ani, wyśmiewali ją, przedrzeźniali, naśladowali to, jak się zacina. A ona pytała siebie: dlaczego mnie to spotkało, dlaczego muszę tak cierpieć? Załatwiła sobie z nauczycielami, że pytali ją po lekcjach albo na przerwie.

- Czułam żal i niesmak - opowiada. - Nie potrafiłam się bronić przed atakami kolegów, odpyskować im. Siostra próbowała to robić. Pamiętam, jak na lekcji chemii stałam na środku klasy i czytałam referat. Koledzy znowu zaczęli mnie przedrzeźniać. I wtedy Agnieszka powiedziała: dajcie jej już spokój, nie widzicie, jak się męczy? Poskutkowało. Na chwilę.

Żeby być całkiem uczciwym, trzeba powiedzieć, że zdarzały się też chwile, gdy Ania była szczęśliwa i spełniona. Mimo jąkania. Za sprawą śpiewania. Bo Ania odkryła, że kiedy śpiewa, to się nie zacina. Wszystkie sylaby są lekkie, płynie się po prostu.
Zapisała się z młodszą siostrą do zespołu "Boży Bard". Śpiewała psalmy w kościele. Przez półtora roku tańczyła też taniec towarzyski. To artystyczne zacięcie odziedziczyła najpewniej po tacie - elektryku, z zamiłowania perkusiście, który przez 30 lat grał w kapeli na weselach i zabawach sylwestrowych.

- W tańcu, w śpiewaniu mogłam się wyżyć, wyrzucić całą wewnętrzną złość, rozżalenie nad samą sobą - mówi Ania. - Mogłam rozwijać swoje pasje i talenty.

Piekło
Liceum było piekłem. Ania budziła się z bólem brzucha, bała się wyjść z domu, do kogokolwiek odezwać. Rówieśnicy dawali jej odczuć, że jest inna, gorsza. A nauczyciele nie reagowali. Prowadzili dalej lekcję.

- Koledzy rzucali we mnie kulkami z papieru, długopisami, kawałkami kredy - przypomina sobie. - A ja czułam, że dostaję kulką czy długopisem i nie reagowałam. Udawałam, że nic się nie dzieje, że wcale mnie to nie dotyka. Żeby nie dać im satysfakcji.

Pamięta do dziś, jak poszła do odpowiedzi z historii. Umiała. Ale przy tablicy zaczęła się zacinać. Wiedziała, a nie była w stanie swojej wiedzy udowodnić. Nauczyciel zaczął ją przedrzeźniać, śmiał się z jej jąkania. - Znieruchomiałam - mówi Ania. - Stałam i nie mogłam w to uwierzyć. Rozpłakałam się, niestety. Nie wytrzymałam. Oczywiście cała klasa w śmiech. Nie widziałam, co robić, zostać, czy wyjść?

Została. Napisała SMS-a do mamy. Nauczyciel trafił na dywanik do dyrektora.

Bardzo chciała pokazać kolegom, że potrafi, że jest tak samo inteligenta jak oni. Z odpowiedzi ustnych dostawała zwykle dwóję, czasem trójkę. Pewnego razu zawzięła się w sobie. Nauczyła się na blachę materiału z przedsiębiorczości i zgłosiła się do odpowiedzi. Ani raz się nie zacięła! I dostała pięć. Ty, patrz, Anka się nie jąka - koledzy nie mogli wyjść ze zdumienia.

Jak w klatce
Przez 16 lat życie Ani wyglądało tak: koledzy po szkole szli na pizzę, do kina, a ona wsiadała w autobus i wracała do domu. Jadła obiad, zamykała się w pokoju i płakała. Mama pukała do drzwi, pocieszała.

Najbardziej wierzył w nią dziadek. Kochany dziadziuś, mówi Ania. Któregoś dnia pyta ją: Anuś, jak tam było w szkole. Akurat tego dnia drwili z niej, przedrzeźniali. Dziadek się przejął, rozpłakał. Przytulił ją i powiedział: wszystko będzie dobrze. Zmarł dwa dni przed jej studniówką. - Nie doczekał chwili, kiedy płynnie mówię. A tak by się z tego cieszył...

Odzywała się tylko wtedy, gdy naprawdę musiała. Rodzice, siostry we wszystkim Anię wyręczali. Była jak małe dziecko, niesamodzielna, niepewna siebie, przestraszona. Wyjście do banku, na pocztę stawało się problemem. Nie chodziła po sklepach, nie kupowała ubrań, butów, bo przecież musiałaby poprosić o rozmiar.

Jak się zgubiła, potrafiła błądzić przez dwie godziny, ale nie zapytała nikogo o drogę. Nie miała tyle siły. Wiedziała, że się zatnie. Bała się spojrzeń, reakcji, opinii ludzi. Nie odbierała telefonów i sama też nie telefonowała.

Randki? Zapomnij. Chłopcy się starali. Poznawała ich przez internet. No i wszystko było fajnie, miło im się rozmawiało. Ale tylko do momentu, kiedy padała propozycja: spotkajmy się. Żadnemu nie dała szansy. Myślała tylko o tym, że usłyszy jej jąkanie. Głos w głowie mówił: Anka, nie umawiaj się z nim, wracaj do domu.

- Patrząc na to teraz, z perspektywy czasu robiłam naprawdę żenujące rzeczy - opowiada Ania. - Jak gdzieś na ulicy widziałam moją nauczycielkę potrafiłam wyjąć telefon i udawać, że rozmawiam. Byle tylko nie powiedzieć "dzień dobry". Te słowa nie mogły mi przejść przez gardło. Mhm, tak było - upewnia sama siebie. - A teraz? O jejku, dzień dobry i uśmiech, jakie to proste!
Dostała się na studia, kierunek: pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna.

Wszyscy się dziwili, że z tym jąkaniem chce być nauczycielką. Ale ona postanowiła, tak jak mama, pracować z dziećmi.
Mama odradzała: Aniu, nie wiesz, na co się porywasz, jak chcesz uczyć? Trzeba stać i mówić przed całą klasą, ja czasem mam dosyć. Dobrze, mówiła Ania, będę pracować w przedszkolu, bo kiedy rozmawiała z dziećmi, to się nie zacinała. A jak przyjdą porozmawiać z tobą rodzice? - zauważyła trzeźwo rodzina.

Skąd to jąkanie?
Przyczyny jąkania nie są znane. Nie ma jednego, niepodważalnego czynnika, który je wywołuje. Rodzina Ani wiele razy się nad tym zastanawiała. Spekulują. Że może się czegoś przestraszyła? Były takie dwie sytuacje.

Ania z mamą i siostrą poszły do cyrku. Klatka na arenie otworzyła się i wyskoczył z niej lew. Ania aż krzyknęła, rozpłakała się ze strachu. A kilka dni później poszły odwiedzić sąsiada. Wielki pies wyskoczył nagle na dziewczynką. Zaczęła uciekać, zamykając za sobą bramkę przycięła palec. Od tego czasu stała się bojaźliwa.

Logopedzi byli bezsilni. Ćwiczenia języka nie pomagały. W gabinecie było jeszcze w miarę dobrze, Ania mniej się zacinała. Ale jak tylko wychodziła, jąkanie wracało. - Nie chciało mi się żyć, takie miałam myśli - przyznaje Ania. - Czułam, że jestem uwięziona, że życie ucieka mi przez palce.

Nowa mowa, nowe życie
Ania żyje już dwa lata. Narodziła się na nowo w fotelu w beżowo-brązowe esy-floresy, naprzeciwko telewizora, w salonie. Oglądała program "Top Model" jedna z dziewczyn opowiadała, że kiedyś bardzo się jąkała, ale teraz mówi już płynnie, bo była na terapii na Śląśku. I Ania pomyślała, że jak tamta mogła się wyleczyć, to i dla niej jest szansa.

Jeszcze tego samego dnia napisała do Centrum Terapii Jąkania w Mikołowie: "Jąkam się, chcę przyjechać na kurs Nowej Mowy".

Odpisał jej Dawid, trener, zaprosił na konsultacje. Tydzień później siedziała już z mamą w pociągu do Katowic.

Mikołów to małe miasteczko. A nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie jest Centrum. Nawet taksówkarz. Nie wiedzieli też o nim logopedzi, do których Ania chodziła przez te wszystkie lata.

14 listopada zaczęła terapię. Kurs podstawowy trwa osiem dni i wygląda to tak, że przez pierwsze pięć dni nie mówi się nic. Kursanci porozumiewają się pisząc na kartkach, albo przez smsy.

Uczą się mówić na nowo. Uczą się wydychać powietrze, wydawać pierwsze dźwięki, budują krótkie zlepki sylab, głosek. A później od razu są rzucani na głęboką wodę: idą w teren.

Na początku mowa jest wolniejsza, sylaby są przeciągnięte, a wypowiadane zdania są zsynchronizowane z ruchem ręki (kciuka i palca środkowego), która nadaje odpowiedni rytm wypowiadanym słowom. Pierwszy "kontakt" Ani był w warzywniaku. Zdanie, które miała wypowiedzieć, zapisała na kartce.

- Weszłam i taką zwolnioną mową zapytałam, po ile są banany - uśmiecha się. - Ekspedientka miło zareagowała, odpowiedziała i życzyła mi powodzenia. W Mikołowie są już do nas przyzwyczajeni. Kiedy wyszłam, byłam przeszczęśliwa.

W siódmym dniu terapii były występy w szkole. Ania przed całą klasą opowiadała o sobie. Wolno, ale płynnie, bez zacinania. Uwierzyła w siebie.

Terapia? Mam fioła!
Wróciła do domu i kontynuowała terapię. Zaczepiała ludzi w sklepie, na ulicy, w autobusie. Pytała o cokolwiek: o drogę, która jest godzina. Każdy "kontakt" zapisywała w zeszycie, nagrywała na dyktafon. Kiedyś policzyła i wyszło, że jest ich osiem tysięcy. Ania mówi, że miała "terapeutycznego fioła".

Nie wszyscy zagadywani reagowali pozytywnie. Jedna pani zapytała, czy jest po wylewie. Niektórzy ją ignorowali. Inni myśleli, że sobie z nich żartuje. Nie było jej lekko. Ale trudno. Wtedy, to już nie miało znaczenia co inni sobie o niej pomyślą. Była zdeterminowana, walczyła jak lwica.

- Przełamałam się - cieszy się Ania. - Było mi wszystko jedno. Wiedziałam, że walczę o siebie, o swoje życie, o przyszłość. Byłam z siebie dumna. Teraz nie ma dla mnie rzeczy nie możliwych. To ja wyręczam innych. Koleżanki z roku mówią: Anka, idź na portiernię, zapytaj, w której mamy sali. Tak więc idę. Żyję i jestem szczęśliwa.

Na pięciodniowym kursie upłynniającym przeciągnięcia stopniowo się skracały, zlepki słów stawały się za to coraz dłuższe. I teraz Ania mówi bez pośpiechu, spokojnie, wyraźnie. Lubi mówić, mówi i mówi cały czas.

Daje wywiady do gazet, wystąpiła w radiu, w telewizji. Występuje w szkołach, przed logopedami, psychologami, edukuje. Promuje Centrum z Mikołowa. W ramach praktyk prowadzi tam zajęcia z dziećmi. Daje im przykład. Ma swoją misję: chce wybawić świat od jąkania.

A jak spotka tych, którzy jej dokuczali... jak ich spotka, to im nagada, powoli i dosadnie. Jeszcze nie wie, co powie. Wymyśli coś na bieżąco.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska