Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nawałka. Z Wisły do kadry

Przemysław Franczak
Jednego można być pewnym, Adam Nawałka kadrą zajmie się w swoim stylu, czyli na sto procent
Jednego można być pewnym, Adam Nawałka kadrą zajmie się w swoim stylu, czyli na sto procent Wacław Klag
Nikt złego słowa na niego nie powie. No, może wyłamuje się parę osób, którym było z nim nie po drodze, ale ich opinie i tak pełnią wyłącznie rolę wyjątków potwierdzających regułę. Starzy koledzy mówią, że można z nim konie kraść. Byli i obecni zawodnicy przekonują, że to profesjonalista w każdym calu i przez przypadki odmieniają słowo "charyzma".

Jedynie media doczepiają mu źle brzmiące łatki: tyran, despota. W jego przypadku jedno jest pewne: zawsze i wszystko robi na sto procent. Do tego stopnia, że nawet jak kiedyś spodobała mu się gra w tenisa i zaczął uganiać się z rakietą, to potem koło domu wybudował sobie kort. Taki typ. Adam Nawałka, nowy selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski.

Karta zdrowia pechowca

Konfrontując opowieści o młodym Nawałce (rocznik 1957), lubianym przez wszystkich chłopaku, z jego obecnym medialnym wizerunkiem nieprzysiadalnego trenera, który potrafi w wulgarnych słowach zrugać piłkarza, można by dojść do wniosku, że to są dwie różne osoby. Tak się zmienił, czy zawsze łączył sprzeczności? A może ten wizerunek do przesady surowego szkoleniowca jest mocno przerysowany? - On po prostu umie zbudować swój autorytet w szatni. Nie pozwoli sobie wejść na głowę - opisuje go Paweł Brożek, napastnik Wisły. - Że czasem krzyknie? U nas ciężko jest zmusić kogoś do pracy. Dominuje lenistwo, chodzenie na łatwiznę - tłumaczy Piotr Skrobowski, były piłkarz Wisły. Z Nawałką byli kiedyś nierozłączni.
- Adam to rewelacyjny człowiek, otwarty, komunikatywny. Ale jednocześnie zawsze był bardzo zdyscyplinowany i ambitny, wymagał od siebie i od innych. Jak sobie coś narzucił, to nie było zmiłuj - opowiada drugi z jego przyjaciół Henryk Szymanowski.

Obowiązkowy był od dziecka. Z rodzinnej Rudawy, podkra-kowskiej wsi, w której zresztą nadal mieszka, przez lata dojeżdżał na treningi na Wisłę, z czasem nawet cztery razy w tygodniu. Nigdy się nie spóźniał. Do dziś wszystko ma zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Pracą żyje 24 godziny na dobę.

Paweł Brożek: - To perfekcjonista. Zawsze maksymalnie przygotowany do zajęć, wiedzy taktycznej można mu pozazdrościć.
Charyzmę, jak utrzymuje Szymanowski, Adam miał od zawsze. - Nawet gdy był młody, to w szatni miał posłuch, poważanie - opowiada były obrońca Wisły.

Nawałka był również, jakbyśmy to dziś powiedzieli, trendset-terem. Zawsze modny, elegancki. Garnitury, wymyślne fryzury, opalenizna. Zegarek, bransoletka, szaliczek. Nosił się jak gwiazda filmowa. A inni go naśladowali. Skrobowski nawet czesał się jak on. - Tworzyliśmy w Krakowie trochę taką awangardę - nie kryje Skrobowski. - Mieliśmy kontakt z Zachodem, jeździliśmy po świecie z reprezentacjami różnego szczebla. Spróbowaliśmy tamtego życia i chcieliśmy tego samego. Pieniędzy było mało, ale czasem przywoziło się jakieś fajne ubrania albo inne nietuzinkowe rzeczy. Tak jak kiedyś z Brazylii koraliki na szyję. Dziś to nic niezwykłego, ale na PRL-owskich ulicach zwracaliśmy na siebie uwagę. Takie trochę kolorowe ptaki.

Nawałka był zawsze o krok do przodu. Dbał o detale, dobrze się odżywiał. Kiedyś ze Skrobow-skim wymyślili, że na zimowym obozie będą sobie robić soki. Dla zdrowia.

Szymanowski: - Pojechaliśmy z Piotrkiem do sklepu warzywnego, kupiliśmy dwa worki marchwi, w sumie 20 kilo, worek jabłek, spakowaliśmy sokowirówkę i wrzuciliśmy wszystko do autokaru. Potem razem z Adamem - bo we trzech mieszkaliśmy w pokoju - robiliśmy sobie codziennie te soki.

Szkopuł w tym, że Skrobowski miał bardzo jasną cerę, nadmiar karotenu zrobił swoje. Podczas jednego ze sparingów sędzia przerwał mecz i zaniepokojony podbiegł do trenera Lucjana Franczaka: - Skrobowskiego trzeba ściągnąć. Chyba ma żółtaczkę i nas pozaraża!

Nawałka. Może i elegancik, który lubił ekskluzywne rzeczy i drogie kosmetyki, ale na boisku był pierwszy do pracy. Nikt nie biegał tyle co on. Wszechstronnością wyprzedzał swoją epokę. - Jeśli miałbym go porównać z jakimś współczesnym piłkarzem, to do głowy przychodzi mi Sergio Busquets z Barcelony. To był ten rozmiar kapelusza - uważa Szymanowski.
Po mundialu w Argentynie (1978 r.) Nawałka uznawany był za jednego z najbardziej obiecujących młodych piłkarzy globu. Świata jednak nie podbił.

- Adam pojawił się po raz pierwszy w moim gabinecie, gdy miał 14 lat, ze skręconą nogą - przypomina sobie dr Jerzy Jasieński, długoletni lekarz Wisły.

Potem miał okazję zajmować się nim jeszcze wiele razy. Dwukrotnie operowane kolano (raz nawet w Wiedniu), usunięte łąkotki, wysięki, uraz biodra, kontuzje mięśniowe, uporczywa rehabilitacja. Zawodnicza karta zdrowia Nawałki to historia prawdziwego pechowca. - Bardzo źle to wszystko znosił. Piłka to było całe jego życie. Chłopak chwilę wcześniej był na ustach wszystkich, a tu kariera pod znakiem zapytania i za oknem na dokładkę stan wojenny - opowiada Skrobowski.
- To były czasy, gdy nie było USG, diagnostyka była w powijakach. Ale on strasznie walczył i w końcu wrócił na boisko. Gdyby nie jego charakter, upór i cierpliwość, to nie byłoby to możliwe - podkreśla dr Jasieński.

Ballada o ścinaniu drzewa

23 czerwca 1985 roku Nawałka rozgrywa swój ostatni mecz w barwach Wisły. Niedługo potem wsiada do samolotu do Nowego Jorku. W USA spędzi prawie cztery lata. - Dlaczego wyemigrował? Nie ma co kryć - chciał zarobić pieniądze. Tu przecież były bardzo marne perspektywy - mówi Skrobowski.

Wtedy wyjazd za ocean nie był jednak sprawą prostą. Potrzebna była nie tylko wiza, ale też oficjalne zaproszenie od osoby z amerykańskim obywatelstwem. Nawałce pomógł Janusz Surowiec, były piłkarz Wisły i Cracovii, który do Stanów wyjechał rok wcześniej.

Surowiec mieszkał i pracował w Yonkers, satelickim mieście Nowego Jorku, grał też w tamtejszym polonijnym klubie Eagle (Orzeł). - Jego prezesem był Ryszard Adamiak, dobry człowiek. Jak trzeba było, to podczas meczów chodził wśród ludzi i prosił, żeby wystawiali te zaproszenia. Polonia w Yonkers jest dość liczna, więc nie było problemu. Z czasem więc stworzyła się tam bardzo fajna piłkarska paczka - uśmiecha się Surowiec.

W Yonkers poza Nawałką pojawili się m.in. Wacław Szczerba, bramkarz Cracovii, Adam Musiał, Henryk Szymanowski. Wszyscy pracowali w firmie Adamiaka, która zajmowała się zielenią, głównie wycinką drzew. - To był rzutki biznesmen, miał podpisany kontrakt z wielką kompanią elektryczną. Zajmowaliśmy się więc głównie przycinaniem drzew przy liniach energetycznych - opowiada Surowiec. - Jeździliśmy specjalnymi samochodami z wysięgnikami, no i się cięło. Robota lekka, dobrze płatna, ale co najważniejsze - legalna. Mieliśmy załatwione pozwolenia na pracę.

Adam też ciął, jak każdy. Tyle że on nawet do emigracji podszedł profesjonalnie. Szymanowski: - Szybko się tam usamodzielnił. Wynajął sobie własne mieszkanie, sprowadził żonę Kasię, świetnie nauczył się angielskiego.

Cały czas też grał w Orle, w tej drużynie raczkował też w zawodzie trenera. W końcu jednak wrócił do kraju. Na początku o pracy trenerskiej jednak w ogóle nie myślał. Handlował trabantami z silnikiem volkswagena polo, potem prowadził sklep z odzieżą, głównie dżinsami, na Starowiśl-nej. Czasem sam stał za ladą i sprzedawał spodnie. - Po znajomości można było u niego coś taniej kupić - śmieje się Szymanowski.

Interes jednak jakoś się kręcił i może kręciłby się nadal, gdyby w 1995 roku nie otworzono przy PZPN szkoły trenerów. Zachęcano wtedy byłych piłkarzy, żeby zapisywali się na dwuletni kurs. Nawałka się zgłosił. I tak już zostało.
Pierwsza praca w Świcie Krzeszowice, 1996 rok. Tysiąc złotych na rękę. - Nie przelewało się wtedy u nas, Adam wziął to na koleżeńskich zasadach. Nie kręcił nosem na niskie zarobki, zależało mu za to na umowie o pracę - przypomina sobie Alfred Lipniak, ówczesny prezes Świtu.

III liga, w zasadzie amatorka. W ten świat Nawałka wkroczył po swojemu. - Widać było, że ma do tego rękę - wspomina Piotr Piątek, który wtedy grał w Świcie. - Profesjonalny trening, mikrocykle i rozbiegania, taktyka, obserwacja przeciwnika. Inna półka.

Kontrola w internacie

- W kadrze na pewno będzie miał autorytet u zawodników, bo to jest człowiek, który nie pozwoli sobie na lekceważące podejście do siebie. Nie będzie się też bał podejmowania niepopularnych decyzji - twierdzi Paweł Brożek.

Adama Nawałkę poznał już jako nastolatek. Przyjeżdżał do jego rodzinnego domu w Szczukowskich Górkach, namawiał rodziców, żeby zgodzili się na przenosiny synów - Pawła i jego brata bliźniaka Piotra - do Krakowa. Nawałka był już wtedy koordynatorem szkolenia młodzieży w Wiśle. - Obiecywał, że będzie nas pilnował, że będzie zwracał uwagę na to, jak radzimy sobie w szkole. I tak rzeczywiście później było. Był dla nas jak drugi ojciec - opowiada Paweł.

Surowy ojciec. - Od kolegów słyszałem, że trener potrafił wparować do internatu o północy. Jeśli nie było kogoś w łóżku, albo coś w tym stylu, to miał przechlapane - śmieje się Patryk Małecki, który choć nie ma łatwego charakteru Nawałkę opisuje w wyjątkowo ciepły sposób. - Bo też mitem jest to, że Adam nie lubi piłkarzy niepokornych. On najbardziej nie lubi tych leniwych - śmieje się Andrzej Iwan, przyjaciel z boiska, również były asystent. To właśnie on go wymyślił dla Wisły. - Nie przeceniałbym swojej roli, choć prawdą jest, że już wcześniej kumplowałem się z Bogusławem Cupiałem i kiedy mocno wszedł w Wisłę, to trochę się mnie radził. Podpowiedziałem mu parę nazwisk, między innymi Adama, Zdzicha Kapkę i Krzyśka Budkę. O ile pamiętam, Adama nie od razu włączono do sztabu, ale Cupiałowi wystarczyła jedna rozmowa z nim, żeby się do niego przekonać. Adam to mądry facet, mówi logicznie, potrafi zrobić wrażenie - opowiada Iwan.

Za Nawałki pojawili się w klubie m.in. Brożkowie, Paweł Strąk, i Kamil Kuzera. - Adam jeździł po szkołach, internatach, troszczył się o chłopaków, sprawdzał zeszyty, wszystko załatwiał - chwali Szymanowski.

Nawałka czuł tę pracę. Być może dlatego później długo szeptało się o nim w Krakowie: ma oko do młodych piłkarzy, ale do seniorskiej piłki się nie nadaje. Nawet jego sukcesy z "normalną" Wisłą były niedoceniane. Bagatelizowano jego wkład w zdobycie mistrzostwa Polski w 2001 roku. Wziął drużynę, mówiono, po Oreście Lenczyku w kwietniu, na pierwszym miejscu w tabeli i jakoś dotoczył się do tytułu, przegrywając po drodze parę meczów.

Szansę na udowodnienie, że krytycy byli w błędzie odebrał sobie sam. Bogusław Cupiał wyznaczył mu cel: awans do Ligi Mistrzów. Nawałka postawił jednak warunek - transfery. Właściciel Wisły odmówił, więc trener zrezygnował, dokładając cegiełkę do swojej nietuzinkowej legendy. - Decyzja Adama była Cupiałowi bardzo na rękę, bo w poczekalni nogami przebierał już Franek Smuda, który przekonywał, że on z takim składem da sobie radę - odsłania kulisy Iwan.
Kiedyś wydawało się, że Nawałka i Wisła to romans skazany na happy end. Mimo paru prób - ostatnia w 2007 roku - niewiele z tego wyszło.

Iwan: - Adam nie miał wtedy jeszcze siły przebicia. No i prezes Cupiał był kimś innym w sensie sportowego działacza. Słuchał wielu ludzi, niektórzy obiecywali mu gruszki na wierzbie, a Adam nigdy tego nie robił. Z czasem przestała go interesować praca koordynatora - tym bardziej że zmieniła się koncepcja i sprowadzano zawodników z zagranicy, czasem nie najwyższych lotów - i zaczął rozglądać się za pracą, w której mógłby być na świeczniku, stworzyć coś większego.

Lista jego trenerskich osiągnięć nie zwala jednak z nóg. Najbardziej spektakularną porażkę poniósł w Lubinie (2002 rok). Wielkie pieniądze, wielkie transfery. Miał tam stworzyć potęgę na lata. Po 9. kolejkach już nie pracował. Przegrał z szatnią, w której atmosferę kwasiły dysproporcje w zarobkach i polską niecierpliwością. - Można gdybać, ale gdyby dostał więcej czasu, efekty w końcu by przyszły - uważa Zbigniew Waśkiewicz, wiceprezes PKOl, który z Nawałką pracował w Lubinie jako fizjolog.

- On ma nie tylko wielką wiedzę, ale i silną osobowość, cechy przywódcze. To naturalny lider. Pokazał to wszystko w Górniku Zabrze. Moim zdaniem, przy tym potencjale zawodników, wyniki jakie tam zrobił to ewenement.
- Jak bardzo zmienił się jako trener przez tych kilkanaście lat? - zamyśla się Iwan. - Nie bardzo. Tyle że mocniej poszedł w stronę dyscypliny. Po prostu zobaczył, że w Polsce nie da się inaczej.

Trudno dziś przesądzać, czy z kadrą osiągnie sukces, ale o jed-no można być spokojnym: reprezentacją na pewno zajmie się w swoim stylu. Na sto procent.

Współpraca (bk, juk)

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska