Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konkurs na reportaż im. Maćka Szumowskiego: Kiboyi, ten który był tu szczęśliwy

Maciej Czujko
Bohater reportażu, na jednym z nielicznych, zachowanych zdjęć
Bohater reportażu, na jednym z nielicznych, zachowanych zdjęć archiwum
Kiboyi Kituli jeszcze za komuny postawił w akademiku stereo, i za dolary z Tanzanii robił disco. Nie pił na smutno, nikogo nie udawał, dobrze się uczył, wszyscy go kochali. Jeszcze nie wiedział, że w Polsce zacznie zmieniać kolor, więc śmiał się i śmiał. Śmiali się wszyscy. Długo. Do łez... I nagroda VII edycji konkursu na reportaż im. Maćka Szumowskiego. Tekst autorstwa Macieja Czujko, dziennikarza portalu Money.pl z Wrocławia.

Rok 1986, jedna z zim stulecia. Polskie mieszkanie w wielkiej płycie. Na stole parujący obiad. Wokół stołu krzesła, a na nich dumny chłopina, jego rozbawiona żona i Murzyn. Wcina, wymachuje widelcem, popija Żytnią i opowiada - raczej w suahili i raczej gestem.
Z Tanzanii przyjechał dwa tygodnie temu, ale akademika nie widział już trzy dni. U "przemiła państwo", których poznał przypadkiem, bawi się świetnie. Nocował. Tu, w Polska, wszyscy go lubią i nikt mu niczego nie broni.

No, może koledzy z Tanzanii troszeczkę. Ale tak bez śmiałości, niemrawo. Bo Tanzańczycy to dobre dusze - nie potrafią się złościć. Gdy znajdują go na tym obiedzie, to czarne jak heban twarze łagodnieją. Bali się, że nie żyje. Ci, co go widzieli, pokazywali im na migi coś strasznego. Że albo mu ścięli głowę, albo gardło poderżnęli. Jak się okazało, co Polak ma na myśli, gdy kantem dłoni stuka się w szyję, odetchnęli z ulgą.

Jifunze Kiboyi! Ucz się Kiboyi

Śladów po Kiboyi'u jest niewiele. A już w internecie to kilkadziesiąt słów. Jedna wzmianka na graduates.com, krótkie zdanie na jamiiforums.com. Że wykształcony, że w Polsce, że dzieci…. Opowieść o nim trzeba składać na ulicy.

Urodził się w małej wiosce w rejonie Kigoma. Rodzice dorastali jeszcze w czasach kolonialnych i biali przekonali ich, że wykształcenie jest najważniejsze. No to naciskali: "Jifunze Kiboyi!" - "Ucz się Kiboyi!". A on się uczył. Na chwałę Pana, bo ojciec pracował jako kościelny i cała rodzina była religijna. Była także światła. Kituli wiedzieli na przykład, że alkoholu nie wolno dawać dzieciom, ale prawie cała Tanzania nie i nawet dwulatki dostawały łyka czy dwa. Kiboyi za to grał w piłkę.

Nie dość dobrze, by rzucać szkołę, ale wystarczająco, by imponować dziewczynom. One go, zresztą, najbardziej zajmowały - zwłaszcza, gdy wyszedł z 7-letniej podstawówki. W technikum czy ćwiczył obróbkę skrawaniem, czy liczył, przy jakim nachyleniu wywróci się motor, to zawsze myślał o dyskotekach.

Co tydzień jechał autobus nastolatków chętnych na pląsy. Łapali się ci, co mieli znajomości albo ciuchy. Kiboyi miał jedno i drugie. Pożyczał więc organizatorom to krawacik, to koszulkę i zawsze znalazło się miejsce. Na tańcach było spokojnie, bo w tanzańskich szkołach brylować mogą tylko dwie panie: pruderia i dyscyplina. Dziewczyny więc tylko wzdychały, bo uśmiech miał najwspanialszy we wschodniej Afryce.

Do tego był prymus. Poszedł do koledżu. Tam też wszystko z umiarem, a już przede wszystkim alkohol. Za niego odsyłali do domu. Zresztą, nie było chwili przez trzy lata. Potem 21. urodziny i na 12 miesięcy do wojska. Przez pół roku musztra, bieganie do siódmych potów i mnóstwo pompek, a na drugie pół przydział specjalistyczny: lekarz do szpitala, kucharz do kuchni.
Sprawował się na musztrze, ale jak tylko mógł, kupował "Arusha Times". Dawali tam rządowe ogłoszenia o stypendiach.
Właśnie wtedy pierwszy raz usłyszał o dalekiej Politechnice Wrocławskiej. Wydział mechaniczny szukał Tanzańczyków. "Miaka mitano na kurudi nyumbani", ("Pięć lat i wracam" )- pomyślał wesoło. Zamknął gazetę i poszedł aplikować. Ot, tak.

Twende Poland. Jedziemy do Polski

Jest takie zdjęcie. Kiboyi w pozie disco. Dłonie uniesione, krągły pośladek wypięty. Usta w dzióbek, w spojrzeniu Michael Jackson. W tle mieszana para, PRL-owska szafka i stos studenckich kanapek. Przez pierwsze dwa lata tak właśnie płynęło im życie - sielsko.
Jeszcze z Tanzanii Kiboyi z kolegami wysłał list do tych, którzy już się tu rozgościli. "Twende Poland", "Jedziemy do Polski" - pisali radośnie.

Myśleli, że jeśli Europa, to wszystko da się kupić, a tu komuna. Trzy miesiące wycierali się po prysznicu ścierkami do naczyń, a ciepłe ubrania znaleźli w ostatniej chwili. Zima była siarczysta, w styczniu średnia minus dziesięć. Spadł też pierwszy w ich życiu śnieg. Grzali się żytnią i piwem. Oni, Polacy i Polki. Razem, internacjonalistycznie.

- "Jak ktoś miał wrócić z miasta z dziewczyną, to zawsze był Kiboyi" - wspomina z uśmiechem Richard Basiga, przyjaciel ze studiów.
Pamięta, że w latach osiemdziesiątych o czarnych studentów dbali. Milicja odwoziła ich z miasta pod akademik. Jeden z niebieskich wysiadał i sprawdzał, czy aby na pewno doszli, bo przecież ostatnie kroki bywają najmniej pewne. A skąd ich nie przywozili? Hotel Wrocław, Monopol i knajpy: Bałtyk, Mewa, Jatki…

Kiboyi do akademika kolegom sprowadzał za to żony.

Raz go młoda kanarka złapała w tramwaju bez biletu, to zaciągnął ją na imprezę. Wyszła za kolegę. Najlepsze prywatki, zresztą, u niego były. Miał wieżę stereo przepiękną, telewizor, wideo i drewniane figurki z Tanzanii. Słowem, wodzirej.
- "Mało mówił jeszcze, ciężko żartować mu było, ale zawsze się kręcił. Idziemy, tańczymy, ubieramy. Zawsze brał inicjatywę" - śmieje się Richard Basiga.

Usinywe Kiboyi. Nie pij Kiboyi

- "Przeżyłam z mężem wiele dobrych i wiele trudnych chwil. Czasem było piekło. Kiboyi był superinteligentnym facetem. Dlatego czuł się pewnie, nie bał się dyskutować. Poznałam go, gdy robiłam reportaż z manifestacji studentów z Afryki. Świętowali uwolnienie Mandeli. Był rok 1990."

Tyle mówi była żona Kiboyi'a, Jola. Więcej nie chce, za dużo ją to kosztuje.
Gdy za niego wychodziła, już był problem. Kiboyi dwa razy podchodził do trzeciego roku. Nie udało się. Od 89 roku zaczął znikać. Odbierał stypendium i przepadał bez śladu. Jeszcze jak nie miał Joli, to urywał się z kobietami. To one ciągnęły do siebie: "A zostań Kiboyi, a po co idziesz…".

Pierwsze przygody miał śmieszne. Zgubił legitymację, rozdarł spodnie, bez buta wrócił do domu. Koledzy prosili: "Usinywe Kiboyi" ("Nie pij, Kiboyi"). On na kacu przepraszał i obiecywał, że już nie będzie. Wierzyli do końca, ale zarządzili zrzutki. Co miesiąc, zanim poszedł w miasto, ściągali z niego składkę i kupowali z niej co potrzebne: "Kasza, risz, trochę mięso".

Gdy Kiboli ze studiów wyleciał, nie było tragedii. Szybko znajdował prace. A to silniki elektryczne w suszarkach Brauna montował, a to składał maszyny w Dolmelu, a to na budowie się przyjął. Z każdej roboty jednak dezerterował. Uspokajał się na trochę, jak mu się córki rodziły. Na cztery miesiące, pół roku. Potem znów szedł w tango.

Kochała go Jola ponad wszystko. Teściowie lubili, ale do czasu. Z każdym rokiem było gorzej. Na poważnie zaczęło się od tego, że księdza po kolędzie chciał wódką poczęstować, a skończyło na tym, że nawet z Maksem Kalima, świadkiem na ich ślubie, nie chciał gadać. Po pijaku odwracał się na pięcie i ze wstydu uciekał.

- "Psykra sytuacja. Co mogłem zrobić?" - pyta Kalima. Szukać. No i szukał. Raz po wszystkich dworcach. Siódma wieczór, jesień, a oni za Kiboyi'em w gorzkich podchodach. I znów ludzie te same znaki dają: kantem po szyi.

Kiboyi, uko wapi? Kiboyi, gdzie jesteś?

Waldek tłumaczy: - "Jest taka zasada AA, że nie zbawia się świata na siłę. Sam człowiek musi wstać. On chciał się podnieść, żyć tutaj. Próbował". Dlatego historia upadku Kiboyi'a trwa 12 lat i jest pozszywana z fragmentów.

Rozwiodła się z nim Jola, a przygarnęła go ulica. Pierwszy raz tak na poważnie trafił na nią w 97 roku. Półprzytomnym świadkiem tych dni był właśnie Waldek. Zapamiętał, jak na posadzce dworca Mikołajów pokotem z białymi leżał Murzyn w jasnym garniturze. Do dziś wspomina, że Kiboyi to był "zajebisty facet". Otwarty, wrażliwy, nie taki, jak Polacy. Nigdy nikogo nie wyśmiał, nigdy nie pukał się w czoło, słuchał ludzi.

Śmiechu z niego było za to sporo. Jak go pierwszy raz w schronisku na Szczodrem myli, to kąpielowy rechotał, że już godzinę delikwenta pod prysznicem trzyma, a on dalej czarny. A jak uczyli pić denaturat, to dopiero! Za pierwszym razem nie wejdzie, za drugim, za trzecim - a po czwartym się przyjmie. Zdzisiek z noclegowni pamięta, że gdy Kiboyi popił tego fest, to się robił jak ten drink - fioletowy.

- "Były żarty, ale umiarkowane" - wspomina Maciej Gudra, kierownik wrocławskiej noclegowni. - "W środowisku bezdomnych bardzo łatwo o niechęć do tego, co inne. Ale on nawet na ulicy potrafił sobie zjednywać ludzi".

Tomek Fronczak, opiekun ze Szczodrego, opowiada z kolei, że jak w schronisku największe koguty szły spać, to ciekawska reszta zsuwała łóżka w krąg i sadzała w nim Kiboyi'a. Kazała sobie opowiadać o ciepłej Tanzanii.

Kiboyi opowiadał, a rano znikał. Kiedy wracał ciężkim krokiem po tygodniu, to siadał w biurze i płakał. Że nie umie, że życie mu przez palce przecieka. Robili mu domową glukozę - słoik wody, trzy czwarte cukru - dawali witaminy, kąpali i stawiali do pionu.
Raz postawili na trzy lata. Od 2004 do 2007 nie pił wcale. Waldek też. Jak się trzeźwi spotykali, to walili miśka na ulicy, aż się ludzie oglądali. Biały z czarnym jak Breżniew z Gomułką. Kiboyi wyszedł wtedy na prostą. Za pożyczone od Richarda pieniądze kupił córce na komunię piękne stereo. Wystroił się, zresztą, na uroczystość jak za dawnych czasów. Żółty garnitur, różowa koszula - z fantazją. Kiedy przyjeżdżał do przyjaciela, pił herbatę i sok. Pracował.

Przyjęli go w fabryce czekolady. Co kogoś na mieście spotkał, to mu tabliczkę wręczał z zadowoleniem. Pech chciał, że poznał bogatą wdowę po żołnierzu, który zginął w Iraku. Nieszczęśliwą, szukającą pocieszenia w kieliszku.

Kontakt urwał się na pół roku. Wiedzieli, że pije. Raz tylko zadzwonił. Płakał. "Kiboyi, uko wapi..?", "Kiboyi, gdzie jesteś..?" - pytali.

Kwa heri, Tunakuaga Watanzania, Żegnają Cię Tanzańczycy

Kiboyi ma grób na wrocławskich Osobowicach. Człowiek błądzi, szuka, w końcu jest. Wśród Amelek, Jasiów, Stasiów i Kryś. Same dzieci. Dziwne? Nie, ma to swój smutny sens.

Ostatnie miesiące jego życia to strzępy. Bronek wspomina, że chodził opuchnięty, szurał nogami. Tomek Fronczak, że ludzi nie poznawał. Taksówkarze, że chodził po dworcu i obsesyjnie sprzątał, sam do siebie krzyczał. Pod pociąg chciał się rzucić.
Znaleźli go w jakiejś uliczce na stopniach kamienicy. Waldek mówi, że mógł specjalnie zapić na śmierć. Na pogrzebie garstka. Koledzy z Tanzanii, żona, dwie córki, jakaś zakonnica. Marzec 2009. Lało. Jeden z wieńców miał wstęgę: "Kwa heri, Tunakuaga Watanzania", "Żegnają Cię Tanzańczycy".

Richard nie słyszał, żeby Kiboyi chciał wracać, żeby Polskę o wszystko obwiniał. Ludzie go kochali, miał dobrą żonę, wspaniałe córki, praca nie była problemem. Nawet na ulicy znajdował kolegów. Tanzańczycy chcą tu żyć. Choć prawda jest taka, że jeszcze żaden nie zdecydował się tu umrzeć. Wolą myśleć, że kiedyś wrócą do domu, choćby po to, by ich tam właśnie pochować.

Kiboyi nie. Kiboyi został. Leży w jednym grobie z dwoma córkami. Ewa i Zuzia urodziły się w 91 roku - wcześniaki. Pierwsza żyła dzień, druga dwa tygodnie. Znów nie jest sam i na pewno ze względu na nie siedzi w polskim niebie.

Piekło się dla niego skończyło. Dla jego bliskich też. Chciałoby się tylko, żeby choć raz zadzwonił, jak wtedy, gdy wychodził z nałogu. Żeby Richard odebrał i krzyknął do swoich dzieci: "Dzwoni Kiboyi!" . I już do niego całkiem zwyczajnie: "Co u ciebie bracie?" A w słuchawce tylko pogodne i czyste: "Sijanywa, nina furaha", "Jestem trzeźwy, jestem szczęśliwy…".

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska