Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Berbeka wspomina brata. "Cały czas mam w telefonie jego numer"

Rozmawiali: Anna Górska, Tomasz Mateusiak
Jacek Berbeka (54 l.). Wybitny taternik, alpinista i himalaista. Absolwent AWF w Krakowie. Przez 16 lat uprawiał wyczynowo narciarstwo alpejskie. Członek Klubu Wysokogórskiego Zakopane. Żonaty, ma trzech synów
Jacek Berbeka (54 l.). Wybitny taternik, alpinista i himalaista. Absolwent AWF w Krakowie. Przez 16 lat uprawiał wyczynowo narciarstwo alpejskie. Członek Klubu Wysokogórskiego Zakopane. Żonaty, ma trzech synów Andrzej Banaś
Kiedy w Alpach zginął ich ojciec, matka zabroniła im nawet myśleć o wspinaniu. Miłość do gór bracia Berbekowie mieli jednak we krwi. Jacek Berbeka - w szczerej rozmowie z Anną Górską i Tomaszem Mateusiakiem - wspomina swojego starszego brata Maćka, który zginął na Broad Peak i tłumaczy, dlaczego ta tragedia nie daje mu spokoju.

Ma Pan jeszcze numer brata w telefonie komórkowym?
Cały czas.

Był moment, gdy Pan już był gotowy go skasować?
Nie. I myślę, że nie pojawi się.

Jak i od kogo Pan dowiedział się o tragedii na Broad Peak? Co Pan wtedy robił?

To było tuż po godzinie 8. Byłem w pracy. Zadzwoniła znajoma dziennikarka. Powiedziała mi, że coś niedobrego dzieje się. O niczym jeszcze nie wiedziałem. Chciała, bym ocenił to wszystko. Niech pani zrozumie, jak człowiek "siedzi" w górach wysokich tyle lat co ja…

Ile?
W tym roku będzie już dwadzieścia trzy. Wiem, co znaczy każdy ruch, każde słowo tego, który informuje o tragedii w górach. Wiedziałem, że od momentu tragedii do przekazania tej informacji minęło 6-7 godzin. Co to może oznaczać? Tylko jedno: śmierć. Chociaż może jeszcze wtedy żyli, tylko stracili przytomność. Nigdy tego się już nie dowiemy.

Nie miał Pan żadnej nadziei?
Skłamałbym, gdybym tak powiedział. Czekałem do wieczora. Wiedziałem, że jest źle, ale nadzieja zawsze pozostaje. Jeden procent.


Niewiele.

Złudzenia mają to do siebie, że mogą być naiwne. Całe życie wspinam się i to ekstremalnie. Brałem udział w dwóch zimowych wyprawach na K2. Tam do dziś nikomu nie udało się wejść zimą, a my wspinaliśmy się najtrudniejszymi drogami, północnym filarem. Wchodziliśmy też w zimie na Nanga Parbat. Próbowaliśmy zdobyć szczyt diretissimą Messnera (droga wspinaczkowa poprowadzona możliwie blisko linii spadku wierzchołka przez wybitnego himalaistę Reinholda Messnera - przyp. red.). Nie ma nawet co porównywać tych gór z Broad Peak. W każdym razie wiedziałem, że sytuacja jest nieciekawa.


Był Pan wtedy w stanie normalnie pracować, poświęcić się codziennym obowiązkom?

Nerwowo było. Telefony się urywały. Ale na najważniejszy telefon i tak się nie doczekałem. Z Broad Peak nikt się nie odezwał. Wtedy wyłączyłem telefon, potrzebowałem spokoju. Ale proszę o nic już nie pytać.

Nie chce Pan wspominać?
Proszę nie drążyć. Niejedni już próbowali. Emocje zachowuję dla siebie. Powiem jedno: już wtedy podjąłem decyzję, że tam pojadę.

Rodzina nie sprzeciwiała się?
Mama powiedziała mi jedynie: uważaj. Ale mama wie, że nie jestem wariatem. Co miałem jej wtedy powiedzieć? Przecież nie mogłem postąpić inaczej.


Dlaczego?

Czekałem na jasne i przejrzyste informacje o tym, co tam się stało. I nie doczekałem się. Owszem, uczestnicy wyprawy zorganizowali konferencję prasową. Ale niczego z niej się nie dowiedziałem. Zresztą nie tylko ja.


Jakich informacji zabrakło?

Jak prawdy nie mówi się od razu po zejściu, to już nigdy jej nie poznamy. A dlaczego mam wierzyć niespójnie przekazywanym informacjom o panującej na Broad Peak pogodzie, temperaturze? W jednym wywiadzie mówiło się, że było minus 40 stopni Celsjusza, potem nagle zrobiło się jeszcze mroźniej. Raz z Tomkiem Kowalskim był kontakt, innym razem nie było z nim kontaktu do godziny 6.30. Kilka wersji i wszystkie wymieszane, poplątane. Wiem, że teraz uczestnicy wyprawy całej prawdy nie powiedzą, skoro od razu tego nie zrobili.

Pan zna tę prawdę?

Wiem jedno, że nikt z uczestników wyprawy nawet nie spróbował cokolwiek zrobić dla Maćka i Tomka. Od razu poszedł strzał w dół - tak to określam.

Ma Pan cały czas żal do nich?

Nikt z nas nigdy nie miałby do nikogo pretensji, gdyby na Broad Peak była temperatura poniżej minus 50 stopni i silna wichura. Tego nie było. Było tylko minus 27, a więc - moim zdaniem - mogli spokojnie tę noc spędzić wszyscy razem. Powtarzam, że była piękna pogoda, bezwietrzna. To nie są moje wymysły, jest przecież stosowna dokumentacja. Poza tym to jest łatwa góra.

Panie Jacku, nie może być łatwa, skoro giną tam ludzie.
Ktoś mi zarzuci, że się wymądrzam. Bo skoro taka łatwa, to niby dlaczego tak długo ta góra pozostawała niezdobyta zimą. Różne są ku temu przyczyny. Ale nie zmienię zdania: jest to jedna z najłatwiejszych gór. Same piargi i pola śnieżne. Ci, którzy tam byli z moim bratem, sami zresztą powiedzieli, że od przełęczy całkiem łatwo się szło. Jak Adam Bielecki zbiegł z niej w dwie godziny, to można było by swobodnie schodzić i cztery, i nawet sześć godzin. Nikt z nich nie miał odmrożeń, a noc była bezwietrzna.

Co to, według Pana, mogło oznaczać?
Że mogliby schodzić przynajmniej kilka godzin dłużej. A może te godziny mogłyby coś wnieść, uratować kogoś? Wystarczy zejść z ośmiotysięcznika 200 metrów i już organizm inaczej funkcjonuje, daje kopa, inny oddech. Bulwersujące jest to, że brat prosił o to, żeby poczekać. Potrzebował 5 minut, by się związać. Nikt nie poczekał, bo zimno, zimno, zimno… Na tej konferencji prasowej w kółko powtarzali "hipotermia" i "hipotermia". Szkolenia mieli z tej hipotermii czy co? Nie wiem. Tylko moje doświadczenie mi podpowiada, że gdy Maciek zostali z Tomkiem sami, to mogli załamać się psychicznie. Co z tego, że mogli być świetnie przygotowani fizycznie, jeśli psychika siadła.

Po co Pan to wszystko roztrząsa?
Nie daje mi to spokoju.

Widzi Pan sens w tej walce, dochodzeniu prawdy?
Ale ja z nikim nie walczę. Rozmawiamy, jedna strona przedstawia swoje argumenty, druga strona je odpiera i odwrotnie. To nie walka, lecz dyskusja.

A ta cała awantura o zły sprzęt sprzed trzech tygodni?

Mowa o rakach Tomka? Pierwszy raz widziałem w takim stanie sprzęt na narodowej wyprawie. Rak wisiał na sznurówce! Jako kierownik wyprawy zawsze wszystko sprawdzam sam. Jak coś jest nie tak, to absolutnie nie ma mowy o wychodzeniu. Nieraz zdarzało się, że mówiłem ludziom, że nie idą do góry. Tomkowi trzy razy spadał rak. Jak spadł chociażby raz, to powinien być od razu wymieniony. Tak się jednak nie stało. A teraz mówią, że wszyscy byli dorośli.

No właśnie. Chyba każdy widział, jaki ma sprzęt. Pana brat był doświadczonym himalaistą, zwracał uwagę na takie rzeczy.
Po to jest kierownik, który pilnuje sprzętu i przestrzegania zasad. Gdzie jest grupa, tam niezbędne jest przestrzeganie zasad. To była wspólnie działająca grupa, a nie indywidualne osoby. Jacek Jawień, który był ze mną na wyprawie poszukiwawczej na Broad Peak, trafnie określił, że to była jazda na dzikim koniu. Mówię o tym, chociażby po to, by młodzi wiedzieli, że niesprawnych raków nie łączy się sznurówką, tylko się wymienia. To taka przestroga dla nich, że szybko skończy się ich przygoda ze wspinaniem, jeśli mają zły sprzęt. To jedna rzecz. A kolejna jest taka, że w tej wyprawie za dużo było osób niedoświadczonych. Aż połowa załogi.

Na ile to istotne?

Pewne problemy stają się nie do rozwiązania w takim składzie. Dominuje wtedy panika, strach, ten idzie w górę, tamten w dół. Jak w ekipie większość stanowią doświadczeni alpiniści, jest prawie stuprocentowa pewność, że podejmą wspólne decyzje. I powiem szczerze: wiele osób chciało ze mną iść w góry. Nie wyjechałem nawet z Zakopanego m.in. dlatego, że nie odpowiadał mi skład ekipy.

Na Broad Peak Pan też nie poszedł. A były takie plany?

Pół roku przed wyprawą żadnego składu jeszcze nie było. Tak, miałem być ja plus następne osoby - wtedy jeszcze nieustalone. Potem to zostało wywrócone do góry nogami.

Dlaczego?
Nie ja o tym decydowałem. Nie mówmy o tym.

Szkoda.
Ja jednak potrafię przyznać się do błędu. Jak coś źle zrobię, nie odwracam kota do góry ogonem, tylko przepraszam.

Rozumiem, że Pan ma żal do Krzysztofa Wielickiego, kierownika wyprawy?
Nie wnikajmy w moje relacje z Krzyśkiem.

Była męska rozmowa w cztery oczy?

Tak, Krzysiek był u mnie, długo rozmawialiśmy. Zgodził się ze mną co do oceny sytuacji.

Ale po ostatnich medialnych doniesieniach o złych rakach była ostra wymiana zdań. Wielicki złośliwie skwitował, że robi się "Smoleńsk 2."
Jakbym był Macierewiczem, to leciałbym od razu do mediów. A może nawet z Broad Peak nadawałbym, bo mieliśmy świetną łączność. Nie zrobiłem ani jednego, ani drugiego. Wszystkie informacje ze szczegółami z wyprawy poszukiwawczej przekazałem najpierw komisji. Celowo czekałem i nie upubliczniałem niczego.

Spotkał się Pan z Adamem Bieleckim po Broad Peak?
Nie chcę o tym rozmawiać.

Na pewno?
Na pewno.

To prawda, że przez ostatnie lata był Pan skonfliktowany z bratem, że nie odzywaliście się do siebie?

A skąd takie informacje?

Z mediów.
W każdej rodzinie są problemy, to są prywatne sprawy. A z mojej strony powiem jedynie, że to kompletna bzdura - nie było żadnego konfliktu. Wyprawę poszukiwawczą zorganizowałem, bo wiedziałem, co się dzieje z ciałami na wysokości. Nie chciałem tej profanacji. I w niczym się nie myliłem: Tomek wisząc, blokował drogę, wchodziło się prosto w niego. Odsunęliśmy ciało od przejścia. A teraz ma święty spokój, rodzice Tomka też mi są wdzięczni. Cieszę się, że udało się nam to zrobić z Jackiem Jawieniem. Pokazaliśmy, że może się udać, i to bez tlenu i Szerpów, wyłącznie przy pomocy finansowej genialnych ludzi z Polski.

Jakim Maciek był bratem?
Maciek był starszy ode mnie o pięć lat, więc musiał dominować. Najpierw w naszym życiu były narty. Ja długo, bo przez szesnaście lat, wyczynowo uprawiałem narciarstwo. To moja wielka miłość. Przez nie kolan nie mam, jestem po czterech operacjach.

Rozrabialiście, czy byliście pilnymi uczniami?

Maciek wcześniej skończył szkołę. Ale obaj bardzo dobrze się uczyliśmy. Radziliśmy sobie świetnie w szkole, właściwie nie potrzebowaliśmy pomocy. Brat wybrał liceum plastyczne, ja byłem w klasie matematyczno-fizycznej. Zamiłowanie do logiki mam do dziś.

Kiedy w waszym życiu pojawiło się wspinanie?

Mama odciągała nas od wspinania, jak tylko mogła. Zabraniała wręcz. Miałem cztery lata, gdy zginął tata. Maciek, oczywiście, był pierwszy, próbował w ukryciu coś robić, wspinać się.

Brat był wzorem dla Pana?

Działaliśmy równolegle, ale każdy miał swoje cele do zrealizowania. Nie rywalizowaliśmy ze sobą, ale wymiana doświadczeń, poglądów zawsze między nami była.

Bracia mogą być przyjaciółmi?

Maciek wcześniej wszystko zaczynał. Gdy ja na głowie miałem egzaminy i zaliczenia na studiach na krakowskiej AWF, to on już założył rodzinę i rozwiązywał inne problemy. Gdy on całkowicie poświęcił się wspinaniu, ja jeszcze długo "byłem" w nartach. Narciarstwo było najważniejsze: szybko zdawałem egzaminy, by mieć wolne całe wakacje.

Zawsze był Pan taki zdyscyplinowany?
Tak, lubię to. Mniej się czasu traci. Więcej mogłem trenować.

Nie szkoda teraz kolan?

Nie. Moje przeżycia są warte kolan. Teraz jeszcze ostrzej jeżdżę, w ogóle nie kręcę.

Na krechę?

Tylko na krechę. Narty są cudowne: tego czucie śniegu, lodu nie da się przekazać słowami. Wystarczy mały błąd i człowiek wypada. Jeszcze wtedy nauczyłem się, jak ważny jest sprzęt.

Z bratem razem pokonywaliście Nanga Parbat?

I to zimą. Ale oczywiście nie wspinaliśmy się w zespole, nie wiązaliśmy się razem. Dopiero wtedy dostalibyśmy od mamy...

Jakim brat był partnerem w górach?
Wiedziałem, że zawsze udzieli pomocy. Nie odwróci głowy, nie pójdzie sobie i nie zostawi nikogo samego.

Sprzeczki były?

Zawsze są przy ciężkim wspinaniu. Jedni zmęczeni, inni nie. Mieliśmy też różne zdania co do zmiany drogi. Gdybyśmy szybko zmienili drogę Messnera na drogę Shella, to zdobylibyśmy wtedy zimową Nangę. To był 1991 rok. Nadal tego żałuję, bo Nanga była wtedy na wyciągnięcie ręki.

Ani dzieci Pana, ani Maćka nie wspinają się. Koniec tradycji Berbeków?
Moje jeżdżą na nartach. Jak będą chciały się wspinać, to nie będę im przeszkadzał. Ale na razie nie chcą. A ja mam spokój.
Trudno uwierzyć, że "Siekierka" szuka spokoju? Dlaczego i kto wymyślił Panu takie przezwisko?Najpierw było przezwisko Spolegliwy, potem Siekierka, Highlander, teraz Siekiera. Na Jacka Jawienia zaś mówią "Brzytwa z Tichów", bo z Tychów pochodzi. Dogadujemy się z Jackiem świetnie. Może dlatego, że psychikę mamy ustawioną jak należy?

Kto ją Panu ustawiał?

Życie. Mam też dobrych przyjaciół. Niektórzy śmieją się: Jacku, jak tam? Tyle razy tańczyłeś z kostuchą. A ja tylko przywitałem się z nią i poszedłem dalej.

Maciek kim był?

Czarną Dziurą.

Mrocznie.
Podczas jednej wyprawy ktoś wyjadał słodycze w bazie. Maciek śmiał się, że wpadają w czarną dziurę. No i przykleiła się ta czarna dziura do niego.

Jest coś, co Pan nie zdążył powiedzieć bratu?

Tak. Że cieszę się, że zdobył Broad Peak zimą.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska