Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Emilia, matka papieża Jana Paweł II. Narodziny Lolka

Redakcja
Emilia i Karol Wojtyłowie, rodzice papieża
Emilia i Karol Wojtyłowie, rodzice papieża repro. Adam Wojnar
Znany wadowicki ginekolog namawiał Emilię Wojtyłową, by usunęła zagrożoną ciążę. To nieznany szerzej i mocno bulwersujący wątek książki "Matka Papieża" wydanej przez krakowskie wydawnictwo ZNAK. Emilia zdecydowała, że mimo przeciwwskazań, urodzi. Straciła zdrowie, ale na świat przyszedł Karol, który później został papieżem

Emilia cieszyła się nowym mieszkaniem w środku miasta. Było wygodniejsze, miała więcej przestrzeni na co dzień. Szybko nawiązała nowe znajomości, chociaż trzeba przyznać, że potrafiła z sąsiadami zachować należny dystans.
Jak wspominali mieszkańcy kamienicy przy ulicy Kościelnej, dom Wojtyłów nie był zbyt otwarty. Raczej nie zapraszali gości, nie wydawali przyjęć, a pani Emilia nie była typem kobiety, która stoi na klatce schodowej albo na miejskim dziedzińcu i plotkuje z sąsiadkami. Maria Janina Kaczorowa zapamiętała ją jako dyskretną, niechętnie opowiadającą obcym o sprawach swojej rodziny. To, co w niej się działo, pozostawało w domu.
Podobne wspomnienia przechowała Helena Szczepańska. Pani Wojtyłowa, żona wojskowego, uchodziła w Wadowicach za damę. Kobietę dystyngowaną, wykształconą, mającą swój styl. Można to zresztą dostrzec na starych fotografiach, na których Emilia zawsze jest w długiej sukni i eleganckiej biżuterii, niekiedy w kapeluszu.
***
Nie mogła przypuszczać, że to, co się wkrótce wydarzy, tak mocno odciśnie piętno na losach świata. Niemal w każdym jego zakątku. Nadeszła jesień 1919 roku. Emilia już czuła, wiedziała, że spodziewa się następnego dziecka. Długo na nie czekała. Od śmierci Olgi minęły ponad trzy lata i zaczynała się martwić, czy w ogóle będzie jeszcze mogła zajść w ciążę. Tym bardziej że miała już trzydzieści sześć lat i sił jej raczej ubywało, niż przybywało. A tak pragnęła, by Edmund miał rodzeństwo.
W końcu jej nadzieje się spełniły. Wreszcie rodzina się powiększy. Tą wspaniałą wiadomością natychmiast podzieliła się z mężem i z synem. Była szczęśliwa. Ale idylla nie trwała długo.
Od lekarza, znanego ginekologa i położnika wadowickiego doktora Jana Moskały, Emilia usłyszała diagnozę, która brzmiała jak wyrok: że ciąża jest zagrożona. Że jej nie donosi i nie ma szans urodzić żywego dziecka.
A jeśli dziecko się urodzi, to kosztem życia matki. Aby więc ratować siebie, Emilia powinna usunąć poczęte już dziecko - oznajmił jej stanowczo lekarz.
***
Pełna lęku i niedowierzania opuściła gabinet lekarski. Powolnym krokiem kierowała się w stronę domu, wciąż słysząc w myślach tylko jedno zdanie: "Nie przeżyje pani tego porodu, proszę dokonać aborcji". Z niecierpliwością czekała na powrót Karola z pracy, mimowolnie patrząc w okno, które wychodziło prosto na zegar słoneczny z napisem: "Czas ucieka, wieczność czeka".
Ma zabić dziecko, które nosi w sobie? - myślała. Nie zezwolić mu przyjść na świat tylko dlatego, żeby ratować siebie? Zresztą kobiety nieraz słyszą, że mogą umrzeć w czasie porodu, a potem się okazuje, że jednak żyją. A jeśli dziecko po urodzeniu umrze, tak jak Olga?
Jednocześnie wiedziała, że naturalne było to, iż część noworodków umiera zaraz po urodzeniu. Bo takie jest prawo natury: zbyt słabe niemowlęta po prostu sobie nie radzą. Tak było choćby z jej rodzeństwem. Emilią targały sprzeczne emocje.
Życie za życie? Jedno ma być ważniejsze niż drugie? Każde ma przecież taką samą wartość. I każde jest święte - wierzyła mocno. Dane człowiekowi przez Boga. Takie zasady wyniosła z domu i ich pieczołowicie strzegła. Wiarę traktowała poważnie. Rozumiała, że albo ją przełoży na życie i zastosuje w praktyce, albo nie powinna mówić o sobie, że jest wierząca.
Była też świadoma, że istnieje druga strona medalu. Miała przecież syna Edmunda, któremu była jeszcze potrzebna. Chłopiec miał dopiero trzynaście lat. To jeszcze dziecko. Jak poradzi sobie bez matki?
Pamiętała, że tyle lat miała ona sama, gdy zmarła jej mama. Wiedziała, jak ciężko jest być półsierotą, i za nic w świecie nie chciała narażać swojego dziecka na taki los. I tak życie da mu w kość. A jeśli oboje, i ona, i nowo narodzone niemowlę, nie przeżyją porodu, co będzie? Edmund nie będzie miał ani matki, ani nawet rodzeństwa. No i co z najważniejszą dla niej osobą: z mężem?
Miała zostawić teraz Karola samego? Tyle wspólnych planów jeszcze mieli. Po wieloletniej tułaczce wreszcie na stałe osiedli się w Wadowicach, w do-datku w nowym mieszkaniu.
Edmund zdrowo rósł, dobrze się uczył. Miała z niego pociechę. Chciała żyć. Tak bardzo chciała żyć.
***
Po rozmowie z mężem Emilia nie miała już wątpliwości: urodzi to dziecko! Przecież ono ma prawo żyć. Jak trzeba będzie, to ono da sobie radę, musi tylko mu to umożliwić. A cokolwiek się stanie, znaczy, że taka jest wola Boża. Z rezygnacji rodzi się to co wielkie.
Emilia pragnęła za wszelką cenę wypełnić swoje przeznaczenie. W ten sposób pojmowała powołanie do bycia żoną i matką. Nie mogła teraz od tego uciec. Zrezygnować. - Musiała być bardzo świadoma swej roli matki, niezwykle dojrzała, bo tylko taka osoba może powiedzieć: wolę umrzeć, niż się pozbyć swojego dziecka - komentuje psycholog Maria Król-Fijewska.
Natomiast Anna Zabrodzka dodaje, że postępowanie Wojtyłowej świadczy też o jej ogromnej pokorze.
- Nie jej plany były najważniejsze, cechowała ją zgoda na życie takie, jakie ono jest. Wiedziała, że nie od niej wszystko zależy. Miała jasno określony system wartości.
***
Karol Wojtyła sprowadził do żony innego lekarza, wojskowego, Samuela Tauba. Poprosił go, by poprowadził ciążę Emilii. I zadbał, by żona podreperowała zdrowie, wzmocniła organizm. - I tak się stało - relacjonuje Michał Siwiec-Cielebon, który poznał tę historię od położnej z Wadowic przyjmującej poród Emilii. - Akuszerka ta mówiła mi, że Emilia Wojtyłowa była załamana, gdy lekarz zasugerował jej aborcję. W pełni zdawała sobie sprawę z zagrożenia życia - swojego i dziecka, tym bardziej że diagnoza padła z ust najbardziej znanego wówczas położnika w Wadowicach.
Ale szybko nabrała zaufania do doktora Tauba, którego znalazł jej w swoim miejscu pracy mąż. Był to doktor wszech nauk medycznych, który słynął ze skuteczności leczenia, nawet beznadziejnych przypadków. Doktor Taub był świadom, że utrzymanie przy życiu poczętego dziecka może skończyć się tragicznie. Ale nie nalegał na aborcję. Podjął się ryzyka poprowadzenia ciąży Emilii na wyraźną prośbę obojga małżonków i na ich odpowiedzialność.
***
Z jednej strony Emilia odetchnęła. Jej decyzja była zgodna z systemem wartości, jaki wyznawała. Zdała się na zamysł Stwórcy. I na swą intuicję kobiety i matki. Będzie tak, jak jest zapisane w górze - tłumaczyła sobie. Była gotowa do ofiary. Dla niego. Dla dziecka, które nosiła w sobie.Ale gdzieś podświadomie bała się, że mogą to być ostatnie miesiące jej życia. Zwłaszcza że tę ciążę wyjątkowo ciężko znosiła, sporo musiała leżeć, miała jeszcze mniej sił niż zwykle.
***
Szczęśliwie jednak, bardziej siłami woli niż natury, Wojtyłowa dotrwała do dziewiątego miesiąca ciąży. Za wszelką cenę nie chciała, żeby to był wcześniak. Gdy czuła, że zbliża się już czas porodu, Karol przyprowadził do domu położną, która miała odebrać dziecko. Sam natomiast zabrał Edmunda i poszedł z nim do kościoła. Miał taki zwyczaj, że w ważnych momentach życia zatapiał się w modlitwie. Tak zresztą zapamięta później swego ojca papież. Nie było wtedy natomiast w zwyczaju, by mężczyzna uczestniczył w przychodzeniu dziecka na świat. Poród był domeną wyłącznie kobiet.
***
Drugi syn Emilii urodził się 18 maja 1920 roku około godziny siedemnastej. Tego dnia w Wadowicach było wyjątkowo gorąco jak na tę porę roku. Temperatura dochodziła nawet do trzydziestu stopni Celsjusza. Emilia leżała na swoim łóżku w salonie. Kiedy skurcze porodowe były coraz silniejsze, po-prosiła położną, żeby otworzyła okna. Potrzebowała więcej powietrza. I więcej siły.
Gdy zbliżała się siedemnasta, rozległo się bicie kościelnego dzwonu, a potem śpiew Litanii loretańskiej ku czci Najświętszej Maryi Panny. Mieszkańcy Wadowic, jak zawsze w maju o tej porze, uczestniczyli w nabożeństwie majowym.
Zbieg okoliczności? Zapowiedź cudu? Bo w tym właśnie momencie dziecko Emilii przychodziło na świat. Rodziła je, wsłuchując się w śpiew litanii ku czci Matki Bożej. Jakby Ktoś w górze w tym porodzie pomagał. Urodził się cudowny chłopczyk. A właściwie chłopak. Był bowiem wyjątkowo duży, silny, zdrowy. I głośno płakał, jakby chciał przekrzyczeć ludzi śpie-wających litanię w pobliskim kościele.
***
Gdy akuszerka położyła niemowlę na piersiach matki, zobaczyła, że po policzkach Emilii płyną łzy, na twarzy zaś rysuje się szeroki uśmiech. Matka czuła wzruszenie i szczęście, że zdarzył się cud. Bo i dziecko, i ona żyją. Do tego zamiast chuderlawego, słabego dzieciątka, którego się spodziewała, urodziła wielkiego, mocnego chłopca.
Niemożliwe stało się możliwe. - Opowiadała mi o tym wszystkim położna, która zapamiętała ten poród na całe życie! Drugiego tak niezwykłego, przy śpiewie Litanii loretańskiej, nigdy nie odbierała - podkreśla Michał Siwiec-Cielebon.
***
- Ojciec Święty znał tę historię, rozmawiał bowiem z tą akuszerką i wspominał później, że przychodził na świat przy śpiewie litanii ku czci Matki Bożej - mówi kard. Stanisław Dziwisz. Papież dopatrywał się też innych symboli. W rocznicę swoich urodzin powiedział kiedyś w jednej z włoskich parafii: "Urodziłem się pomiędzy godziną siedemnastą a osiemnastą, czyli o tej samej godzinie, o której pięćdziesiąt osiem lat później zostałem wybrany papieżem".

****

Z Mileną Kindziuk, autorką książki "Matka Papieża", rozmawia Magda Szumiec

Do tej pory bardzo niewiele mówiło się o Emilii Wojtyłowej. Dlaczego?
Bo niewiele o niej wiadomo. Od jej śmierci minęło niemal sto lat, nie ma już ludzi, którzy ją pamiętają, nie pisała pamiętników, nie zostały po niej żadne listy. A sam Ojciec Święty publicznie o swej matce prawie w ogóle się nie wypowiadał. Dlatego była to postać zapomniana.

Co spowodowało, że postanowiła Pani zająć się nią?
Napisanie książki zaproponowało mi Wydawnictwo Znak. Zaczęłam więc szukać wszelkich informacji o Emilii. Udało mi się nawet dotrzeć do niepublikowanych zdjęć i dokumentów, a nawet miałam w ręku torebkę, którą ona nosiła i którą trzyma na jednej z fotografii.

Kim była ta niezwykła kobieta?
Na najstarszych zdjęciach zrobionych wtedy, gdy miała siedemnaście lat, jest piękną dziewczyną, ubraną w długą suknię. Na innej fotografii pojawia się w wytwornym, eleganckim kapeluszu, w pięknej biżuterii. Uczesana w kok, z kolczykami w uszach, jak dama. Pochodziła z rodziny, która przez kilka pokoleń była związana z rodem hrabiów Zamoyskich. Potem wyszła za mąż za wojskowego, Karola Wojtyłę. I to małżeństwo już wyznaczało jej dalsze losy. Było to życie szczęśliwe, chociaż w młodości przeżyła śmierć swego rodzeństwa, a potem własnej córeczki, która zaraz po urodzeniu zachłysnęła się wodami płodowymi. A potem stanęła przed najtrudniejszym dylematem, gdy była w kolejnej ciąży.

No właśnie, jednym z bardziej bulwersujących fragmentów książki jest opowieść o ginekologu, który namawia Emilię, żeby usunęła ciążę. Niewiele by brakowało, a przyszły papież by się nie urodził. Kto opowiedział Pani tę historię?
Ta historia była znana w Wadowicach. Opowiadała o niej przyjaciółka Emilii , a także położna, która przyjmowała poród przyszłego papieża (Ojciec Święty rozmawiał z nią podczas jednej z pielgrzymek do Polski). Spotkanie z tą położną pamięta też do dzisiaj historyk z Wadowic, z którym rozmawiałam, pisząc tę książkę. Wszystkie te świadectwa składają się w jedną całość.

Jakie jeszcze wydarzenia z życia Emilii Wojtyłowej zrobiły na Pani wrażenie?
Zadziwiające jest, jak bardzo kochała swego najmłodszego syna Karola, chociaż od jego porodu faktycznie straciła zdrowie i od tej pory ciągle chorowała. Trwało to dziewięć lat, aż do jej śmierci w 1929 roku. A przypomnijmy, że była wtedy jeszcze bardzo młoda, miała 45 lat.

A co Karol Wojtyła zawdzięczał swojej matce, oczywiście oprócz życia?

Papież sam kiedyś powiedział, że od matki nauczył się cierpienia. A więc znoszenia go, przeżywania z godnością i pokorą. Ale nauczyła go też z pewnością modlitwy. I chociaż papież lepiej pamiętał modlitwę swego ojca, to wspominał, że to właśnie matka nauczyła go znaku krzyża. Nie możemy też zapomnieć, że Emilia Wojtyłowa zmarła, gdy Karol przygotowywał się do I Komunii św. Przystąpił do niej miesiąc po jej śmierci. Musiało to mieć na niego ogromny wpływ.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska