Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Udało się! Pokonaliśmy 20 555 km z Krakowa do Lhasy

Przemysław Osuchowski
W drodze powrotnej do Polski.
W drodze powrotnej do Polski. fot. Przemek Osuchowski
Udało się. Pokonaliśmy 20 555 kilometrów! Jako pierwszy polski konwój dotarliśmy z Krakowa do Lhasy w Tybecie. Teraz przez pustynię Takla Makan, Kirgizję, Kazachstan, Rosję i Ukrainę wróciliśmy do domu - pisze Przemysław Osuchowski.

Udało się, pokonaliśmy 20 555 kilometrów! Jako pierwszy polski konwój dotarliśmy z Krakowa do Lhasy w Tybecie!
Przewodziliśmy kolorowej grupie. 11 offroadowych załóg, 31 osób, pięcioro dzieci, sześć kobiet. Najmłodsza była 6-letnia Nel, najstarszy 62-letni Tadeusz. Wszyscy w konwoju oryginalni, niepowtarzalni. Jedna załoga (kosmiczna rodzinka Rufinkiewiczów) pojechała dalej, dookoła świata! A my w 10 załóg wróciliśmy szczęśliwie i szczęśliwi.

***
Każda podróż ma swój początek i swój koniec. Jechaliśmy na wschód, codziennie dalej, codziennie w stronę wschodzącego słońca, codziennie bardziej orientalnie. Gdy przyszło po ponad miesiącu jazdy zawrócić w stronę Polski, wrażenia były już kompletnie inne. Przypominało to - pod każdym względem - odkręcanie pętli dotychczasowych obserwacji. To co przed tygodniami dziwiło, teraz wydawało się naturalne i powszednie. Tam gdzie jeszcze przed paru dniami kręciliśmy nosami na niedostatki, teraz zaskoczeni byliśmy… dostatkiem.

***
Tybet opuszczaliśmy pospiesznie. Trochę nam te niebotyczne wysokości dały w kość. Miesiąc powyżej 4000 metrów. Cztery, a czasami pięć kilometrów powyżej poziomu morza bywało męczące i dla nas, i dla naszych pojazdów. Kuchnia syczuańska, choć wspaniała, zaczęła nudzić, a tybetańska już nie urzekała skromnością. Jechaliśmy szybko, bo przy chińskiej dynamice gospodarczej nie było już dla nas zaskoczeniem, że w ciągu miesiąca na Xinjiang-Tibet Highway przybyły dziesiątki kilometrów asfaltu. Pogoda też nas poganiała, "powąchaliśmy" pierwszego śniegu, a w nocy mrozu. Niebotyczne przełęcze przeskakiwaliśmy więc wartko.

***
W Xinjiangu, czyli Ujgurskim Okręgu Autonomicznym, z przyjemnością zjechaliśmy z gór w stronę Takla Makanu, a potrawy z żylastego jaka z przyjemnością zamieniliśmy na baraninę. Z jeszcze większą satysfakcją zamieniliśmy ryż na pszenne podpłomyki. Ale największą przyjemność sprawił nam widok… drzew. Już niemal nie pamiętaliśmy, jak to jest w cieniu. No i wreszcie mogliśmy usiąść przy ognisku. Cieplej było i bardziej swojsko. Takla Makan potraktowaliśmy jako wielką piaskownicę, na piachu odpoczywaliśmy i wygrzewaliśmy kości po tybetańskich przygodach. W dodatku ujgurskie miasta - mimo chińskiej dominacji - były wręcz aglomeracjami po tym, co oglądaliśmy w wyludnionym Tybecie. Z pokorą znosiliśmy postoje na policyjnych punktach kontrolnych. Nie wymyślono ich dla nas, zagranicznych turystów, ale by mniejszości ujgurskiej (podobnie jak tybetańskiej w Tybecie) przypominać kto tu rządzi. Wyjeżdżaliśmy z Chin z ulgą.

***
Kirgistan w podróży na zachód wydał nam się jeszcze piękniejszy i gościnniejszy niż poprzednio. Wszystkie pozostałości i ślady sowieckiej przeszłości przyjmowaliśmy wyrozumiale. I materialne i mentalne. W końcu Pamir i Tienszan są przyrodniczą perłą, a cena benzyny zadziwiająca, około 2 złotych i 50 groszy. Wreszcie wróciliśmy do bardziej europejskich smaków, mnogości owoców i… rosyjskich napitków. Nawet beztroskę tutejszych kierowców przyjmowaliśmy z uśmiechem. Bo Kirgiz jeździ autem (czyli złomem z czasów Breżniewa lub niemieckim szrotem) z taką samą fantazją jak na koniu. Na wąskiej i dziurawej drodze wyprzedza się nie na trzeciego, ale też na czwartego i piątego! Bywa traumatycznie. Ale co tam! Woda w jeziorach (w końcu górskich) cieplejsza niż w Bałtyku. Drogówka wyrozumiała. Kobiety piękne. Arbuzy i melony gigantyczne. Szczególnie w pobliżu uzbeckiej granicy.

***
Kazachstan nas nie ucieszył. Im dalej od stołecznej Astany i biznesowej Ałmaty, tym biedniej. Step nużący. Okolice Bajkonuru ponure i bezludne. Jeszcze bardziej ponura policja. Oferta kulinarna mizerna. Dobrze, że paliwo tanie.
W zachodnim Kazachstanie drogi tragiczne. Na niektórych odcinkach z trudem pokonywaliśmy 25 kilometrów w ciągu godziny. Widać, że prezydent Nazarbajew o sporej części swego imperium po prostu zapomniał.
W Kazachstanie nasz konwój ostatecznie się rozproszył i w stronę domu jechaliśmy według indywidualnych preferencji.

***
Rosję nawiedziliśmy na jej południowych, nadkaspijskich krańcach. 6 tygodni temu nie uwierzylibyśmy, że będziemy na rosyjską szosę patrzeć z uwielbieniem. W drodze z Dalekiego Wschodu Rosja jawi się zdecydowanie Europą! Gdy pod Astrachaniem w przydrożnej knajpie zobaczyliśmy toaletę, która nie była smrodliwą dziurą w podłodze, na powrót poczuliśmy się ludźmi! Smak espresso przywrócił nam poczucie godności. Wystarczyło 45 dni azjatyckiej włóczęgi, by z sentymentem patrzeć na Wołgę, na Kubań. Ale już nad Morzem Czarnym, w Soczi, obudził się w nas krytycyzm. Jakim cudem mają tu być igrzyska olimpijskie? Tam mają tylko jedną, wąską, krętą, wiecznie zakorkowaną szosę! Z "wygłodniałą" drogówką za co drugim zakrętem.
Mimo że po sezonie ruch mniejszy, przepychaliśmy się dwa dni jak na Półwyspie Helskim. Dobrze, że chociaż przyszło się w egzotycznie ciepłym morzu wykąpać.

***
Natomiast Ukraina - ogłaszam to bez wahania - jest Szwajcarią, a Odessa Paryżem. Nieprawdopodobne, jak powrót do Europy cieszy! Przed dwoma miesiącami ponarzekaliśmy sobie na Ukrainy niedostatki… A tu proszę! Teraz widzieliśmy tylko plusy. Odessa przypomina Kraków. I ten uniwersytecki i ten knajpiany. Barów suszi mają z pewnością więcej niż pod Wawelem. Jałta wydaje się być Niceą. Kamieniec Podolski i wszelkie kresowe stanice wzruszają. Po tym co przeżyliśmy na wschodzie, Ukraina zdała nam się krajem czystym i dostatnim. Ludzie życzliwi. Drogówka profesjonalna. Salutują i przedstawiają się z nazwiska! Łapówek nie wymuszają! Koniec świata…

***
Chyba najtrudniej opowiedzieć o pierwszych godzinach w Polsce. Przecież my, jak Koziołek Matołek, po szerokim szukaliśmy świecie tego, co jest całkiem blisko. A zobaczyliśmy krainę wielkiej szczęśliwości! Toż to Las Vegas! A ile znaków drogowych! A jakie autostrady… A jaka golonka w przydrożnym barze. A jaki ten bar śliczny. A jaka uprzejma obsługa. Co tam, że rachunek słony… Tak. Podróże kształcą. I uczą dystansu. Oby każdy z Was, Czytelniku, podróżował zawsze na zachód. Wschód zostawcie niepoprawnym marzycielom…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska