MKTG SR - pasek na kartach artykułów

70 lat temu w okolicach Bochni spadł "Liberator". Kontrowersje pozostały

Barbara Wójcik
Na wzgórzu nad wsią stoi pomnik, który powstał ponad 20 lat temu z inicjatywy Koła Łowieckiego "Łoś". Opiekę nad nim sprawują uczniowie miejscowego Zespołu Szkół Gminnych.
Na wzgórzu nad wsią stoi pomnik, który powstał ponad 20 lat temu z inicjatywy Koła Łowieckiego "Łoś". Opiekę nad nim sprawują uczniowie miejscowego Zespołu Szkół Gminnych. Barbara Wójcik
Siedemdziesiąt lat temu, z 14 na 15 sierpnia, na pola Nieszkowic Wielkich runął zestrzelony przez Niemców samolot... Ryk silników, strzały i snopy ognia, które spadały na okoliczne pola. Płonące domy, stodoły i mendle na polach, tak wspominają tę noc mieszkańcy, których domy były najbliżej miejsca tragedii.

- Samolot spadł około godziny 23. Ja już spałem. Z opowiadań babci, która była świadkiem tych wydarzeń, wiem, że nad wsią słychać było straszny huk, z nieba leciały snopy ognia. Jedno z gospodarstw płonęło. Po pewnym czasie mieszkańcy usłyszeli trzask - opowiada Kazimierz Stupka, który wówczas był 13-letnim chłopcem.

Maszyna runęła na ziemię na wzgórzu na końcu wsi. Tak zakończył się lot "Liberatora", który wracał znad walczącej, powstańczej Warszawy.

We wsi wybuchła panika. Mieszkańcy nie wiedzieli, co się stało. Dopiero po jakimś czasie zaczęli biec na wzgórze. Z oddali słychać było strzały wybuchającej amunicji.

- Pola płonęły długo. Jeszcze przez kilka dni słychać było pojedyncze wystrzały - wspomina jedna z mieszkanek Nieszkowic Wielkich, spoglądając na wzgórze.

Kobieta przyznaje, że wiele szczegółów już zapomniała. Czas skutecznie wymazał je z pamięci, jednak huk, dym, płonące pola pozostały do dziś w jej wspomnieniach.

Nieszkowickie pola stały się grobem dla załogi "Liberatora". Zginęli wszyscy. Mężczyźni wracali z akcji niesienia pomocy walczącym powstańcom. Ostatnia walka powietrzna polskich lotników była krótka. Tylko jeden żołnierz zdążył otworzyć spadochron. Pozostali nie mieli ich nawet nałożonych. Załoga "Liberatora" nie mogła liczyć na żadną pomoc.

- Jeden spadł na ziemniaczysko, kopał nogami. Widoczne były ślady jego bezskutecznej walki o życie. Po nich można się domyślać, że zmarł w męczarniach - wspomina pan Kazimierz.

Poranek
Razem z kolegami pan Kazimierz dopiero rano pobiegł na wzgórze. Chłopcy znaleźli sobie bezpieczne miejsce i schowani przed oczami innych obserwowali przebieg wydarzeń.

Pola płonęły długo. Jeszcze przez kilka dni słychać było pojedyncze eksplozje amunicji

- Było około siódmej rano. Nadal słychać było wybuchy amunicji, paliwo cały czas się wypalało - wyjaśnia pan Kazimierz.
Z obserwacji chłopców wynika, że ludzie bali się podchodzić, ale nie wszyscy. Na polu pojawili się również niemieccy żołnierze.
- Przyjechali dwoma samochodami. Domyślam się, że wśród żołnierzy był pilot, który zestrzelił samolot. To właśnie jemu przy wraku i martwych lotnikach robiono zdjęcia. Chwilę później odjechali - opowiada mężczyzna.

Kiedy miejsce tragedii opustoszało, powróciła miejscowa ludność. Niektórzy przyszli nieść pomoc, inni z ciekawości. Wśród nich były również osoby chcące zakończyć to, co zaczęli wcześniej.

Nikt nie wie dlaczego
Pan Stupka pamięta, kto był odważny, kto podchodził do lotników i wraku samolotu. Widział ludzi, którzy ryzykowali własne życie, aby zdobyć "skarby" znajdujące się na miejscu tragedii. Mężczyzna nie potrafi zrozumieć, co kierowało tymi ludźmi, ale nie osądza.
- Mam żal do tych osób, ale staram się ich również rozgrzeszać. Czasy były ciężkie, na wsi panowała straszna bieda. Ludzie nie mieli w co się ubrać, co jeść. Trzy czwarte plonów musieli oddać dla Niemca. Karą za nieposłuszeństwo był Oświęcim, więc każdy oddawał - wyjaśnia pan Kazimierz. Mężczyzna nie ukrywa, że rabusie zabierali wszystko. Zdejmowali ubrania, bieliznę, ściągali obrączki z placów pilotów. Szukali pieniędzy. Grabili, co się dało. Kradli spadochrony, z których szyli później koszule, suknie komunijne, a nawet suknie ślubne.

- Brali również blachy, śruby, nakrętki. Każdy rozkręcał, co się dało. Najgorsze, że nie uszanowali leżących na polu pilotów. Rozebrali do naga - mówi z oburzeniem pan Kazimierz. Mężczyzna wyjaśnia, że później wstyd było o tym mówić. Starano się zapomnieć o niechlubnych dla wsi wydarzeniach.

- Uważam, że o przykrych rzeczach też należy mówić. Fakty są niezaprzeczalne - mówi pan Kazimierz.

Kilka dni później na polu znów pojawili się żołnierze niemieccy. Przyjechali przyczepą i zabrali wrak. Niektórzy mieszkańcy przez cały ten czas, kiedy samolot był we wsi, bezkarnie rabowali. Żołnierze Armii Krajowej starali się odzyskać to, co zabrano.

Pochowano z honorami

Członków załogi "Liberatora" przewieziono do kostnicy na cmentarzu w Pogwizdowie.

- Stefan Senkowski, właściciel dworu w Nieprześni, dał furmanki. Jednym z furmanów był Franciszek Rudka. Ciała na wozy układali miejscowi mężczyźni, byli to Jan Rudka, Julian Kurczak, Jan Gajewski i Franciszek Tota - opowiada pan Kazimierz. - Piloci zostali pochowani w surowych, niemalowanych trumnach - kontynuuje mężczyzna.

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska